Quantcast
Channel: Lusterko Blog
Viewing all 71 articles
Browse latest View live

Nowy kamuflaż CATRICE w płynie - przedpremierowy test

$
0
0
Każda marka kosmetyczna ma swoje megahity, o których wiedzą wszyscy na serio interesujący się kosmetykami. Jeśli na dodatek jest to tani i świetny produkt, może się okazać, że naprawdę ciężko go dostać, bo po każdej dostawie wszystkie sztuki sprzedają się na pniu. Takim hitem firmy CATRICE szybko stał się kamuflaż, wprowadzony do oferty dwa lata temu. Nic dziwnego, że zyskał popularność - jest to jeden z najlepiej kryjących korektorów na rynku, a jednocześnie stosunkowo łatwo dostępny (w przeciwieństwie np. do słynnego produktu Collection, na który trzeba polować na allegro). Sama go używam, a pełną recenzję możecie przeczytać TU. Jest jednak jedna rzecz, która sprawia, że nie zawsze sięgam po niego z przyjemnością, a jest to dramatycznie słabe opakowanie, które rozleciało mi się już wkrótce po zakupie. Kiedy więc kilka dni temu dostałam informację o tym, że marka wprowadza na rynek nową wersję produktu, tym razem płynną i w opakowaniu z pacynką, i propozycję przetestowania go jeszcze przed premierą, bardzo się ucieszyłam. Dosłownie wczoraj odebrałam paczkę, która jakimś cudem dotarła do mnie nad morze, i od razu zabrałam się do testów. Czy to możliwe, żeby zapowiadał się jeszcze większy kosmetyczny hit?


Nowa wersja nazywa się Liquid Camouflage high coverage concealer i jest dostępna w dwóch odcieniach: 010 Porcellain i 020 Light Beige (produkt w słoiczku ma trzy: 010 Ivory, 020 Light Beige i 025 Rosy Sand). Producent zapewnia, że produkt jest wodoodporny, nadaje się zarówno na niedoskonałości, jak i pod oczy, a nawet kryje tatuaże. Korektor ma 5 ml, został wyprodukowany we Włoszech, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia, a jego cena detaliczna to 14,99 zł. Dla porównania - wersja w słoiczku ma 3g i kosztuje 12,99 zł.

Żałuję, że nie pomyślałam o zabraniu ze sobą nad morze starej wersji, bo mogłabym teraz dokładnie porównać odcienie. Mimo wszystko, tak na oko, wydaje mi się, że 010 w płynie jest bardziej różowy i odrobinę jaśniejszy niż 010 w słoiczku. O dziwo, obecnie chyba bliżej mi do ciemniejszego i cieplejszego odcienia 020, ale myślę, że w zimniejszych miesiącach znów królować będzie jaśniejszy i chłodniejszy 010 - oba odcienie określiłabym jako stosunkowo jasne, zwłaszcza w porównaniu do gam kolorystycznych oferowanych zwykle przez marki drogeryjne.


Nową wersję testuję dopiero drugi dzień, więc oczywiście moje opinie musicie traktować jako zwykłe pierwsze wrażenia. Już przy pierwszym użyciu widać jednak ogromne podobieństwo do słynnego pierwowzoru w słoiczku. Mimo że nowa wersja jest płynna, efekt na skórze jest bardzo podobny. Oczywiście aplikacja jest łatwiejsza, zwłaszcza na okolice pod oczami, ale mimo to krycie wciąż jest świetne, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie - znów żałuję, że nie mam tego w słoiczku obok siebie - że takie samo w obu wersjach. Może to tylko złudzenie, ale mam nawet wrażenie, że płynny korektor lepiej stapia się z cerą i jest mniej widoczny. Na twarzy spisuje się więc fantastycznie, jednak pod oczy wciąż jest dla mnie za ciężki. Można się było tego spodziewać, w końcu od korektora pod oczy oczekuję jednak czegoś innego od tego, który ma kryć blizny i zaczerwienienia - chyba jeszcze nie spotkałam produktu, który byłby idealny do wszystkiego.

Nowe, płynne kamuflaże będę oczywiście jeszcze testować, ale już teraz zaryzykuję stwierdzenie, że znalazłam nowy ulubiony korektor na niedoskonałości, bo krycie jest naprawdę niespotykane - nie bez powodu ta seria CATRICE jest uwielbiana przez tak wielu osób (na KWC aż 220 osób określiło go jako swój kosmetyczny hit). I w końcu nie będę musiała wkurzać się na to okropne, słoiczkowe opakowanie!

Produkt wejdzie do sprzedaży wraz z innymi nowościami na sezon jesień/zima 2015, więc myślę, że już we wrześniu możecie go wypatrywać w drogeriach z szafami CATRICE.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla


Kosmetyczne hity LATA 2015

$
0
0
Chciałabym, żeby to lato nigdy się nie skończyło. Było pełne dobrych chwil, a ja nie czuję się gotowa na ponowne nadejście chłodnych, coraz chłodniejszych, zimnych, a w końcu lodowatych miesięcy. Na szczęście przede mną jeszcze półtora tygodnia nad morzem i staram się cieszyć każdym dniem, bo sierpniowa pogoda doprawdy rozpieszcza. Codziennie świeci słońce, a na niebie nie ma zwykle ani jednej chmurki! Korzystając z tej jeszcze wakacyjnej atmosfery, napiszę dziś o moich kosmetycznych hitach tego lata. Niektóre z nich, jak tonujący filtr do twarzy, należą do moich ulubieńców od dawna. Inne, jak wielofunkcyjny olejek, odkryłam dopiero kilka tygodni temu. Łączy je jedno - nie mogłam o nich zapomnieć, pakując się nad morze!


Skoro już o nim wspomniałam, niech będzie jako pierwszy. Tonujący filtr do twarzy SPF 50+ to mój wakacyjny ulubieniec już od kilku lat. Staram się korzystać z wysokich filtrów przez cały rok, jednak zwykle nakładam na nie podkład, więc mogą być bezbarwne (polecam matujący krem z tej samej serii). W upalne dni i podczas wyjazdów króluje u mnie jednak filtr tonujący, który chroni moją skórę, jednocześnie wyrównując jej kolor i zakrywając drobne niedoskonałości.

Moim tegorocznym filtrem na plażę stała się nowa emulsja Lirene SPF 30, którą polubiłam szczególnie za jej lekką konsystencję. Nie ma chyba nic gorszego niż próba wsmarowania w skórę gęstego, źle wchłaniającego się kremu, kiedy siedzimy na plaży i do wszystkiego przykleja się piasek! Ten produkt stosuję na górne partie ciała, czyli ramiona, dekolt, ręce i plecy.

Moje nogi naprawdę rzadko łapią słońce. Zwykle nawet niczym ich nie smaruję, bo nie ma to sensu - pod koniec lata wciąż są białe. Kiedy więc odkryłam produkt Lirene łączący w sobie delikatną ochronę przeciwsłoneczną i fluid, który dodaje skórze delikatnego, ciepłego tonu, byłam zachwycona. Dzięki niemu moje nogi wyglądają naprawdę o wiele lepiej i zastanawiam się, czemu inne firmy wcześniej na coś takiego nie wpadły? (Chyba że się mylę, to dajcie znać).

Moje ukochane komary wróciły. W Krakowie jakoś się na nie nie nadziewałam tego lata, ale tutaj, blisko lasu, niestety spotykam je każdego wieczoru. Na szczęście nie zapomniałam wrzucić do walizki najbardziej skutecznego środka na te przemiłe stworzonka. Spraye Antybzzz Ziai naprawdę działają (wcześniej używałam też niebieskiej wersji) i kocham je za to niezmiernie.

Na koniec zostawiłam najsmaczniejszy kąsek, czyli olejek Lirene, którym zachwycam się od kilku tygodni. Początkowo stosowałam go tylko na włosy, przed myciem (kocham go za to, że jest w sprayu!), ale będąc nad morzem, gdzie nie zabrałam ze sobą aż tylu kosmetyków, wypróbowałam go też do ciała, jako produkt do stylizacji włosów, a ostatnio nawet do demakijażu - w każdej roli sprawdził się świetnie. Muszę przyznać, że dopiero dziś, przygotowując ten wpis, spojrzałam na jego skład i okazało się, że na pierwszym miejscu jest parafina, a dopiero potem obiecane olejki babassu i karotki - mnie to nie przeszkadza, ale wiem, że wiele osób unika tego składnika, więc wolę o tym wspomnieć.

Pozdrawiam was wakacyjnie i zapraszam na mojego instagrama (klik) i snapchata (martamardyla), gdzie codziennie pojawiają się jakieś zdjęcia i nagrania znad cudownego Bałtyku.                  

Przeczytane nad morzem - THORN, Maybe Someday, Dom na jeziorze

$
0
0
Wakacje nad morzem zawsze oznaczają dla mnie przede wszystkim czas na nadrobienie czytelniczych zaległości z całego roku. Większość dni mija mi na błogim lenistwie z książką w ręku - czasem na plaży, czasem na trawie, a ostatnio najczęściej na werandzie, gdzie siedzę w wygodnym fotelu albo leżę na drewnianej ławie. Bez wyrzutów sumienia pochłaniam czasem nawet po kilkaset stron dziennie. Dziś o trzech książkach, które po które sięgnęłam tu w pierwszej kolejności. 


Mam z tą książką problem. Problem jest taki, że postawiłam jej chyba za wysoką poprzeczkę i przez to sama sobie zepsułam lekturę. Zamówiłam ją pierwszego dnia przedsprzedaży, bo lubię Tomka. Lubię jego blogi i lubię jego wpisy. Bardzo podobały mi się jego dwie poprzednie publikacje. Można by pomyśleć, że w takim razie to książka idealna dla mnie - bo spora jej część to teksty, lub fragmenty tekstów, które już kiedyś u niego czytałam. Niestety, nie wiem czemu, ale w tej formie jakoś zupełnie mi one nie podchodzą. Coś, co pasowało na bloga, na papierze wygląda po prostu źle, zwłaszcza z puentą wytłuszczoną wielkimi drukowanymi literami.

Czytając THORNa, cały czas albo coś mi nie pasowało, albo miałam powtórkę z rozrywki, albo zwyczajnie się nudziłam - w ogóle nie udało mi się wkręcić w historię. W dużej mierze zgadzam się z recenzją napisaną przez Zwierza, choć ja jednak często odnajduję się w tekstach Tomka z jego blogów. Po prostu ta książka zupełnie do mnie nie trafiła. Brakowało mi przede wszystkim tego, co dla mnie jest w powieściach najważniejsze - emocji.

Większość osób chwalących tę pozycję zwraca szczególną uwagę na ukryte w niej zagadki. Jest ich podobno dużo, ja odkryłam pewnie zaledwie ułamek, ale… zwyczajnie nie jestem zainteresowana grzebaniem i szukaniem dalej. Historia mnie nie zainteresowała i rozwiązanie zagadek też zupełnie mnie nie ciekawi.

Widzę jednak, że wiele osób jest zachwyconych i bardzo angażuje się w dyskusje o kolejnych szyfrach i łamigłówkach, więc ciężko mi jednoznacznie doradzić lub odradzić tę pozycję. Sama nie wiem. Ja w każdym razie kolejnych tomów chyba nie przeczytam.

To, czego brakowało mi w książce Tomka, znalazłam tutaj. Emocje, które towarzyszyły mi przez całą  tę lekturę, są właśnie tym, na co zawsze liczę, sięgając po powieść.

Dwa lata wcześniej Ada straciła w wypadku ukochanego męża i córeczkę. Uciekając przed bolesną codziennością, postanawia zamieszkać na barce w Seattle. Tam niespodziewanie znajduje tajemniczą skrzynię i wpada na trop sekretu sprzed lat.

Historia wciągnęła mnie od samego początku swoim klimatem, zwłaszcza ze względu na miejsce akcji. Intrygujące, prawda? Ja w każdym razie z chęcią przeniosłabym się na taką barkę choćby na kilka tygodni (choć nie mogę przestać myśleć o tym, ile tam musi być szczurów i pająków).

Jest tragiczna historia, są uczucia, jest zagadka z przeszłości - wszystko to razem wciąga i stanowi idealną wakacyjną lekturę, od której trudno się oderwać. Z opisywanych książek ta jest dla mnie zdecydowanym numerem jeden i na pewno tuż po powrocie sięgnę też po inne powieści Sarah Jio.

Już wcześniej kojarzyłam inne pozycje Colleen Hoover, zwłaszcza najbardziej znaną - „Hopeless”. Z tego co się zorientowałam, są to książki przeznaczone raczej dla młodzieży, choć bohaterowie „Maybe someday” mają po dwadzieścia kilka lat. Z tego względu jestem w stanie wiele wybaczyć tej pozycji, bo na pewno inaczej pisze się dla dorosłych czytelników, a inaczej dla trochę młodszych odbiorców. Jestem pewna, że gdybym trafiła na nią jakieś dziesięć lat temu, spodobałaby mi się ona dużo bardziej, a może nawet by mnie zachwyciła. Teraz zachwytu nie ma, co nie znaczy, że lektura nie sprawiła mi przyjemności i że nie pochłonęłam te prawie 400 stron w jeden dzień :)

Jak pisze wydawca, „Maybe someday” to opowieść o ludziach rozdartych między 'może kiedyś' a 'właśnie teraz', o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem. Można by rzec - klasyczne love story dla nastolatków. Mimo wszystko polecam też starszym odbiorcom, zwłaszcza tym, którzy czasem szukają lekkiej, niezbyt angażującej lektury. Takie czytadło na plażę, przy którym można miło spędzić leniwy dzień.

Swoją ocenę lekko podciągnęłam również ze względu na to, że książka ma specjalnie dla niej stworzony soundtrack! Głównymi bohaterami powieści są muzycy, a wszystkich „stworzonych" przez nich utworów można posłuchać na stronie internetowej maybesomedaysoundtrack.com - naprawdę ciekawe, innowacyjne rozwiązanie.

P.S. Dzień po mnie książkę przeczytała 16-letnia dziewczyna mojego brata - dosłownie ją pochłonęła i bardzo jej się podobała, co potwierdziło moje przypuszczenia, że ja na tę pozycję jestem jednak już odrobinę za stara :)

Kończę pisać, publikuję i lecę czytać kolejne książki. Przesyłam wam kolejne już pozdrowienia znad naszego pięknego morza!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Czy warto kupić MacBooka Air? Moja opinia po 7 miesiącach

$
0
0
Od kiedy w styczniu tego roku stałam się szczęśliwą posiadaczką MacBooka Air, co jakiś czas dostaję pytania o to, czy jestem z niego zadowolona. Zwłaszcza po opublikowaniu pierwszego wpisu z serii Moje mobilne biuro, w którym na jednym ze zdjęć znalazł się bohater tego wpisu, liczba podobnych wiadomości się zwiększyła. Postanowiłam więc opublikować na blogu wpis z krótkim podsumowaniem ostatnich siedmiu miesięcy, które spędziłam z MacBookiem na kolanach, i napisać, dla kogo według mnie będzie to sprzęt idealny, a u kogo się nie sprawdzi.


Zacznijmy od tego, że słabo znam się na sprzęcie elektronicznym, nie jestem gadżeciarą i nie mam ulubionej firmy produkującej komputery czy telefony. Na co dzień korzystam ze smartfona Samsung Galaxy Note 2, którego mam już od prawie dwóch lat i który cały czas sprawdza się u mnie świetnie. Drugim i właściwie ostatnim sprzętem tego typu jest właśnie MacBook Air służący mi do pracy i wszystkich działań w internecie.

Zakup MacBooka nie był przemyślany - po prostu pewnego dnia zobaczyłam go w sklepie, spodobał mi się i już wkrótce był mój (pisałam o tym TU). Stary laptop i tak nie nadawał się już do niczego, więc decyzja musiała zostać podjęta szybko.

Początki nie były łatwe, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam obsługiwać nowego systemu. Dla kogoś, kto całe życie pracował tylko na Windowsie, taka zmiana wiązała się z koniecznością nauczenia się wszystkiego od podstaw. Przeczytałam jakieś tam poradniki, ale tak naprawdę korzystałam głównie z metody prób i błędów, i po kilku tygodniach nowy system miałam już opanowany.

Jeśli miałabym odpowiedzieć tylko na to jedno powtarzające się pytanie: czy jestem z niego zadowolona, ten wpis mógłby skończyć się już tutaj. Tak, jestem zachwycona tym sprzętem i ani trochę nie żałuję wydanych pieniędzy.

PLUSY MACBOOKA AIR
  • Najważniejsze - sprawił, że wszystkie wykonywane na komputerze czynności są o wiele przyjemniejsze. Po prostu dobrze się na nim pracuje.
  • Jest piękny. Jak wspominałam, nie jestem gadżeciarą, ale doceniam jego prosty, estetyczny wygląd.
  • Bardzo podoba mi się też wygląd samego systemu. No ładny jest, po prostu.
  • Wielkość jest idealna. Początkowo nie byłam przekonana do 13-calowego ekranu, ale szybko okazało się, że całkowicie mi wystarcza.
  • Jest zgrabny i lekki (1,3 kg), więc często mam go przy sobie.
  • Bardzo podoba mi się ekran, choć mam ten zwykły, nie retinę - obrazy wyglądają na nim świetnie, przyjemnie ogląda się filmy.
  • Jeśli jesteśmy już przy filmach, to muszę wspomnieć też o dobrych głośnikach, o niebo lepszych niż w moim poprzednim laptopie.
  • Bardzo wygodna klawiatura i równie wygodny gładzik, czy jak to się tam nazywa - w ogóle nie korzystam z myszki.
  • Bateria trzyma tak długo, że nigdy nie zabieram ze sobą ładowarki. W zupełności wystarcza ładowanie go raz dziennie, a czasem nawet raz na dwa dni.
  • Ładowarka na magnes, która wypina się, kiedy pociągniemy za kabel. Niezliczoną ilość razy uratowała sprzęt przed kontaktem z podłogą.

MINUSY MACBOOKA AIR
  • Cena. Za najtańszą wersję MacBooka Air z 13-calowym ekranem zapłaciłam 3500 zł (w  Saturnie, w promocji). Wcale nie kosmicznie dużo, ale też obiektywnie nie jest to mało.
  • Znajomi się ze mnie śmieją, bo przecież za tę cenę można kupić o wiele lepszy komputer innej firmy, z lepszym procesorem, bla bla bla bla… Każdy posiadacz sprzętu Apple przynajmniej raz słyszał to samo.
  • Brak czytnika płyt CD. Dla mnie akurat nie jest to prawie żaden minus, bo z płyt korzystam już właściwie tylko zgrywając audiobooki na telefon raz na kilka tygodni, a to mogę zrobić na innym sprzęcie.
  • Wbrew temu, co słyszałam o komputerach Apple, potrafi się czasem zawiesić na kilka sekund, kiedy mam otwartych dużo programów i zakładek - ale przypominam, że mam najsłabszą wersję.
  • Na pewno nie jest to sprzęt do zadań specjalnych, takich jak rozbudowane programy lub gry.


Podsumowując, po tych siedmiu miesiącach z MacBookiem Air mogę stwierdzić, że jest to idealny sprzęt dla mnie. Dla mnie, czyli kogoś, kto na komputerze korzysta z internetu, ogląda filmy i pracuje z edytorem tekstu i edytorem zdjęć. Przed zakupem wahałam się chwilę, bo tyle osób mówiło, żebym za tę cenę kupiła coś o lepszych parametrach. Prawda jest jednak taka, że ja tych lepszych parametrów nie potrzebuję, więc ta najsłabsza wersja MacBooka w zupełności mi wystarcza. I tak miałam odłożone pieniądze na nowego laptopa, więc mogłam je wydać na sprzęt, który podoba mi się także wizualnie.

Nie wykluczam, że kiedy przyjdzie czas na wymianę telefonu, zdecyduję się na iPhona - fajnie byłoby mieć wszystko zsynchronizowane z laptopem. Na razie jednak mój Note 2 wciąż spisuje się świetnie.

MacBook to na pewno nie jest sprzęt dla każdego, co oczywiste, jednak mogę go z czystym sumieniem polecić osobom, które szukają dobrego, ładnego, długo działającego na baterii ultrabooka do podstawowych zadań.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

50 faktów o mnie

$
0
0
Przyznam, że lubię od czasu do czasu poczytać na ulubionych blogach bardziej prywatne wpisy. Fajnie jest dowiedzieć się czegoś o blogerkach, które śledzę od dawna. Pobyt nad morzem (który niestety już się kończy) i długie spacery po plaży sprzyjają różnym przemyśleniom i wspominkom, więc wpadłam na pomysł, że może i ja opublikuję coś, co jakiś czas temu było chyba nawet popularnym tagiem w blogosferze - 50 faktów o mnie. Mam nadzieję, że taki lekki, luźny wpis spodoba się również wam.

  1. Nie zasnę w pomieszczeniu, w którym ktoś chrapie. Czyjeś chrapanie doprowadza mnie do szału i wyzwala we mnie agresję.
  2. Krajem, który odwiedziłam najwięcej razy, jest Francja, a zagranicznym miastem - Paryż.
  3. Paryż jest też moim ulubionym, poza Krakowem, miastem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia 9 lat temu.
  4. Nauczyłam się czytać z nudów, mając 3,5 roku. Podpatrywałam braci, którzy wtedy zaczynali szkołę.
  5. Do tej pory pamiętam pierwszy dzień w przedszkolu i scenę, jaką urządziłam, kiedy mama mnie tam zostawiła.
  6. W podstawówce czytałam bardzo dużo książek, a najbardziej lubiłam te z serii „Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty”. Do jednej z bibliotek musiałam przynieść podpisane przez mamę oświadczenie, że mogę je czytać, bo bibliotekarka uważała, że jestem za młoda (a tam naprawdę nie było niczego takiego).
  7. Książką, która wzbudziła we mnie najwięcej emocji, jest Samotność w sieci. Nie czytałam jej od lat i boję się ponownie po nią sięgnąć, żeby się nie zawieść.
  8. Filmem, na którym płakałam jak na żadnym innym, jest P.S. Kocham Cię. W kinie. Przy ludziach.
  9. Od dziecka prawie każdego lata spędzam część wakacji nad morzem, zawsze w tym samym miejscu.
  10. Od urodzenia mieszkam w Krakowie i kocham to miasto.
  11. Nie wykluczam jednak, że kiedyś zamieszkam gdzieś indziej. Z polskich miast wybrałabym Poznań.
  12. Lubię spędzać czas w samotności, ale jednocześnie nie sądzę, żebym była introwertykiem.
  13. Moją ulubioną kawą jest starbucksowe coffee frappuccino na mleku sojowym i ignoruję kąśliwe uwagi znajomych, dla których chodzenie z kubkiem z tej sieciówki w ręce to obciach.
  14. Połowa ubrań w mojej szafie jest z H&M.
  15. Moją przyjaciółkę poznałam w gimnazjum i nie przyjmuję do wiadomości faktu, że było to 13 lat temu, bo przez to czuję się staro.
  16. W ogóle oszczędzam słowo przyjaciel tylko dla naprawdę najbliższych, bo ma dla mnie duże znaczenie.
  17. Uwielbiam grać w planszówki, a moja ulubiona to Wsiąść do pociągu.
  18. W dzieciństwie dzieliłam pokój z dwoma starszymi braćmi.
  19. W podstawówce i gimnazjum namiętnie czytałam wszystkie gazety typu Bravo, Bravo Girl, Twist, Dziewczyna i Filipinka (było coś jeszcze?).
  20. Nigdy nie oglądam horrorów, od kiedy raz, jeden jedyny raz zgodziłam się pójść na horror do kina i przez dwie godziny siedziałam z zamkniętymi oczami, jednocześnie zatykając sobie uszy.
  21. Nie lubię chodzić po górach. I nie chodzę.
  22. Moje ulubione sporty to piłka nożna i badminton.
  23. Do 20 roku życia zaokrąglałam swój wiek w górę. Teraz zawsze zaokrąglam w dół. A kiedy ktoś pyta, ile mam lat, i tak muszę się chwilę zastanowić, bo cały czas mi się wydaje, że tak gdzieś w okolicy dwudziestu dwóch.
  24. Mam zamiar nazwać swoje dzieci imionami ulubionych książkowych bohaterów (polskimi, oczywiście).
  25. Od kilkunastu lat nie słodzę herbaty i teraz nie jestem już w stanie przełknąć słodzonej. Ble.
  26. Z niewiadomych powodów obiecałam sobie kiedyś, że pierwszy raz pomaluję paznokcie na czerwono, kiedy skończę 18 lat. Nie wiem czemu, ale kojarzyło mi się to z dorosłością.
  27. Kocham arbuzy i masło orzechowe.
  28. Moim ulubionym tekstem motywacyjnym jest „Losers wait for motivation. Winners just get shit done”.
  29. Moje aktualne mieszkanie wygląda jak reklama mebli z Ikei, tylko nigdy nie tak ładnie jak na zdjęciach w katalogu.
  30. Lubię chodzić do kina sama, zwłaszcza na smutne filmy.
  31. Od pierwszej klasy jeździłam tramwajem do szkoły bez rodziców (i kiedy o tym myślę, mam wrażenie, że kiedyś świat wyglądał zupełnie inaczej).
  32. Nie byłam na swojej studniówce i nigdy tego nie żałowałam.
  33. Moim ulubionym serialem jest One Tree Hill.
  34. Nie jadam grzybów, w ogóle. Pieczarek też nie.
  35. Są słowa, których brzmienia z niewiadomego powodu nie znoszę. Króluje „bakłażan”, na który mówię „fioletowe warzywo na be”.
  36. NIENAWIDZĘ, kiedy ktoś strzela kostkami w palcach. Brrr.
  37. Przez sześć lat chodziłam do szkoły muzycznej i mam własne pianino (ale nie w swoim mieszkaniu).
  38. Chciałabym zrobić sobie tatuaż, ale wciąż nie mogę się zdecydować na wzór.
  39. No i panicznie boję się igieł. Podczas pobierania krwi zawsze patrzę w sufit.
  40. Kocham tulipany, najpiękniejsze kwiaty na świecie.
  41. Kiedy byłam mała, marzyłam, że zostanę piosenkarką, tak jak Britney.
  42. Od pół roku eksperymentalnie nie piję alkoholu, a od miesiąca krowiego mleka.
  43. Kiedyś nie lubiłam swojego imienia i czasem nowym osobom przedstawiałam się jako Weronika. Weronika Gołąb (wtf).
  44. Zupełne nie pamiętam, że już coś komuś mówiłam i powtarzam tę samą historię wielokrotnie, dopóki ktoś mi nie przerwie.
  45. Moim ulubionym przedmiotem w szkole była matematyka.
  46. Poprawiałam maturę z francuskiego, choć stary wynik był dobry, a nowy nigdy do niczego mi się nie przydał.
  47. Najniższą średnią w całym swoim życiu miałam w 4 klasie podstawówki. Po prostu nie chciało mi się odrabiać zadań. Potem już się dostosowałam.
  48. Moją ukochaną książką z dzieciństwa była taka o niebieskim króliczku. Niestety nie pamiętam dokładnie, jaki był tytuł, więc już chyba nigdy jej nie odnajdę. Lubiłam też serię ze słoniem Barbarem.
  49. Od 12 lat noszę soczewki kontaktowe. Bez nich (lub okularów) nie wyjdę z domu, bo stanowiłabym zagrożenie dla siebie i otoczenia.
  50. Moim największym marzeniem w dzieciństwie było posiadanie siostry, ale niestety się nie udało. Teraz już wcale nie jestem pewna, czy to byłby dobry pomysł.
Ciekawa jestem, czy choć jeden punkt z powyższej listy pasuje także do was? :)

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Przegląd nowości CATRICE i essence na sezon jesień/zima 2015 - pierwsze wrażenia i swatche

$
0
0
Zniknęłam, ale wracam. Podczas kilkuletniej historii tego bloga jeszcze nigdy nie dopuściłam do tak długiej przerwy. Niestety, zgodnie z prawem Murphy'ego, gdy sprawy zmieniają się ze złych w jeszcze gorsze, proces ulegnie powtórzeniu. Ostatni wpis publikowałam jeszcze znad morza, kiedy wszystko szło dobrze, a moje życie było poukładane i spokojne. Mam wrażenie, że to było dawno, dawno temu, w odległej galaktyce. Na szczęście powoli wszystko wraca na właściwe tory i mam nadzieję, że pula podobnych atrakcji już się wyczerpała (przynajmniej na ten rok). Z ogromną przyjemnością wracam do tworzenia nowych wpisów, a nie ma nic lepszego niż tradycyjny post z przeglądem jesienno-zimowych nowości CATRICE i essence. Do produktów tych dorwałam się zaledwie wczoraj, ale postanowiłam nie zwlekać i przedstawić wam moje pierwsze wrażenia od razu. Już teraz zdradzę, że jest wśród nowości seria, która prawdopodobnie stanie się (nie tylko moim) hitem!


Trwała, pielęgnacyjna formuła błyskawicznie wyrównuje niedoskonałości i zaczerwienienia dla efektu jedwabiście matowej cery o wyrównanym kolorycie. Kremowa formuła zawiera filtr SPF 25 i oferuje średnie do wysokiego poziomu krycia. Po 8 tygodniach codziennego stosowania widocznie zmniejsza się widoczność przebarwień.

Podkład jest dostępny w 4 odcieniach: 005 Even Ivory, 010 Even Vanilla, 020 Beige Rose i 030 Even Sand. Ma 30 ml, został wyprodukowany we Włoszech, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 32,99 zł.

Na początek ważna wiadomość dla bladolicych - najjaśniejszy odcień tego produktu jest bardzo, bardzo jasny, prawie biały. Z tego powodu wyjątkowo skusiłam się na drugi z kolei, czyli Even Vanilla, który idealnie pasuje do koloru mojej skóry. Ma zdecydowanie żółte tony, dzięki czemu ładnie kryje zaczerwienienia, nie ciemnieje na twarzy. Producent deklaruje krycie średnie do wysokiego, ale moim zdaniem jest ono raczej średnie w kierunku lekkiego. Bardzo wygodne szklane opakowanie posiada higieniczną pompkę, która dozuje idealną ilość produktu na jedno użycie. Podkład nałożyłam dopiero dwa razy i na razie mam mieszane uczucia. Spodziewałam się trochę lepszego krycia, no i przede wszystkim po jakimś czasie na mojej twarzy widać było sporo suchych skórek. Zdaję sobie sprawę z tego, że po chorobie moja skóra ogólnie nie jest w najlepszej kondycji, dlatego zmyłam makijaż i nałożyłam podkład jeszcze raz, na bardzo bogaty krem. Niestety znów suche skórki były widoczne. Na pewno będę jeszcze testować ten produkt, ale na razie polecam go raczej osobom mającym cerę tłustą lub normalną.

Innowacyjna formuła płynnej pomadki łączy w sobie to, co najlepsze w makijażu ust: krycie pomadki oraz połysk błyszczyka. Opakowanie podkreśla dwoisty charakter produktu, a praktyczny aplikator sprawia, że nałożenie pomadki jest bardzo proste.

Pomadka jest dostępna w czterech odcieniach: 01 colour party, 02 almost real, 04 show off! i 06 make a statement. Ma 4 ml, została wyprodukowana we Włoszech, jest ważna 18 miesięcy od otwarcia i kosztuje 10,99 zł.

Prawdopodobnie powinnam poczekać z pokazaniem tego produktu do samego końca, ale chcę o nim napisać od razu. WOW. To będzie hit! Te błyszczyki, czy tam pomadki w płynie, jak określa je producent, zachwycają pigmentacją. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim w produktach do ust essence. Jedno pociągnięcie idealnie pokrywa skórę, a na ustach błyszczyk prezentuje się przepięknie, grając pierwszą rolę w makijażu. Bardzo przypomina mi to serię Rimmel Apocalips - jeśli jej nie kojarzycie, zerknijcie do wyszukiwarki. Niestety moje usta są teraz w pochorobowym niereprezentacyjnym stanie, ale swatche możecie zobaczyć np. tu (niestety nie wszystkie odcienie są u nas dostępne).

Płynny rozświetlacz o srebrzysto-różowej formule zapewnia efekt rozświetlonej cery z delikatnym połyskiem. Opakowanie z mechanizmem wykręcania sprawia, że aplikacja jest bardzo prosta: nałóż na szczyty kości policzkowych i pod łukiem brwiowym oraz delikatnie rozetrzyj.

Ma 3,5 ml, został wyprodukowany w Polsce, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 16,99 zł.

Pokładałam wielkie nadzieje w tym produkcie. Wyobrażałam sobie, że będzie to idealny rozświetlacz do wzięcia w podróż - nie trzeba się przejmować tym, że może się rozbić, ani myśleć o zabieraniu dodatkowego pędzla. I rzeczywiście, samo opakowanie z pędzelkiem jest bardzo poręczne, ale produkt trochę rozczarowuje. Owszem, na pewno nadaje się do rozświetlania miejsca pod łukiem brwiowym, można go też ewentualnie w minimalnej ilości nałożyć na szczyty kości policzkowych, ale to tyle - niestety widoczne po roztarciu drobinki na więcej nie pozwalają.

Poznaj doskonale zgrany duet, który pozwoli ukryć niedoskonałości cery i cienie pod oczami. Kremowa formuła zapewni intensywne krycie, a dwa odcienie nakładane oddzielnie lub użyte razem pozwolą idealnie dostosować odcień do karnacji.

Jest dostępny w jednym odcieniu 10 natural beige, ma 2,3 g, został wyprodukowany na Tajwanie, jest ważny 18 miesięcy od otwarcia i kosztuje 10,99 zł.

Essence pozazdrościło starszej marce słynnego kamuflaża i postanowiło wprowadzić do swojej oferty coś podobnego. Niestety, z góry mówię, że w porównaniu do bezkonkurencyjnego kamuflaża w płynie CATRICE, który pokochałam kilka tygodni temu, wypada tak sobie. Ciemny odcień jest dla mnie zbyt ciemny, jasny całkiem nieźle stapia się z moją skórą, jednak pod oczami dość szybko zbiera się w zmarszczkach, a niedoskonałości na twarzy kryje nieźle, ale nie idealnie. Myślę, że lepiej jednak zainwestować kilka złotych więcej i wybrać produkt CATRICE.

Trzy doskonale dopasowane odcienie każdego zestawu zapewnią intensywny i trwały makijaż oka. Wypiekana formuła oferuje wysoką dyspersję koloru oraz luksusowy połysk - makijaż oczu odpowiedni na każdą okazję.

Cienie są dostępne w trzech wersjach kolorystycznych: 010 Antique C'est Tres Chic, 020 Meet The Gemstones i 030 Rose Vintouch. Mają 2,2 g, zostały wyprodukowane w Polsce, są ważne 12 miesięcy od otwarcia i kosztują 19,99 zł.

Świetne cienie! Jestem fanką cieni CATRICE, które w znakomitej większości świetnie się u mnie spisują. Do tej trójki podchodziłam z dystansem, bo jakaś taka nudna i zwyczajna wydawała mi się ta paleta. Szybko jednak zmieniłam zdanie, bo cienie, choć może i kolorystycznie rzeczywiście zwyczajne, na oku prezentują się pięknie. Są bardzo dobrze napigmentowane i idealnie się ze sobą zgrywają, dzięki czemu dosłownie w minutę możemy wyczarować podkreślający urodę makijaż. Nie mam wątpliwości, że to właśnie ten zestaw cieni zabiorę ze sobą na Blog Forum Gdańsk w ten weekend. Do tego tusz, eyeliner i makijaż oka gotowy!

Matowy róż dzięki delikatnej pudrowej formule doskonale podkreśli naturalne piękno. Zdrowy i świeży look w jedną chwilę.

Róż jest dostępny w dwóch odcieniach: 10 peach me up! i 20 berry me up!. Ma 5 g, został wyprodukowany w Polsce, jest ważny 12 miesięcy od otwarcia i kosztuje 10,99 zł.

Róże essence zawsze się u mnie świetnie sprawdzały i tym razem nie jest inaczej. W skład nowej, matowej serii wchodzą tylko dwa odcienie, ale oba wyglądają pięknie. Mój to odcień 20, brudny róż, który na mojej skórze wygląda bardzo naturalnie.

Maskara Luxury Lashes to definicja pogrubienia, podkręcenia i podkreślenia. Zawiera ekskluzywny składnik protein kaszmiru, subtelny zapach oraz atrakcyjne połyskujące czarne opakowanie. Kształt stożkowaty w maskarze wodoodpornej pozwala na dotarcie do każdej rzęsy i precyzyjne podkreślenie. Maskara dostępna również w wersji ultra czarnej oraz klasycznej pogrubiającej.

Maskara ma 11 ml, została wyprodukowana w Luksemburgu, jest ważna 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 19,99 zł.

Nie jestem fanką wodoodpornych maskar, bo nienawidzę męczyć się przy ich zmywaniu. Jeszcze nie wiem, czy tej też będzie ciężko pozbyć się z rzęs, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Tusz daje na oczach naturalny efekt, być może stanie się bardziej pogrubiający, kiedy trochę przyschnie i zmieni konsystencję. Bardzo podoba mi się za to efekt, jaki daje na dolnej powiece - perfekcyjnie rozdzielonych, delikatnie podkreślonych rzęs.

Wodoodporny eyeliner Eye’Matic to nowy klasyk wśród eyelinerów, który oferuje dokładną i prostą aplikację. Dzięki ostro wykończonemu aplikatorowi, perfekcyjne linie oraz łuki są łatwe do osiągnięcia. Intensywnie czarna wodoodporna formuła szybko wysycha i jest niezwykle trwała.

Eyeliner ma 3,5 ml, został wyprodukowany w Polsce, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 13,99 zł.

Zapowiada się kolejny hit! Eyelinerów w płynie nie używałam od lat. W mojej kosmetyczce najpierw królowały produkty w żelu, a potem te w formie pisaka. Pamiętałam tylko, że takimi końcówkami jak ta nie potrafiłam narysować kreski, z którą można by było bez wstydu wyjść z domu. I tu zdziwienie - nie wiem, czy moje umiejętności aż tak się poprawiły, czy może to zasługa sztywnej końcówki aplikatora, ale już przy pierwszym użyciu wyszła mi prawie idealna kreska! Eyeliner ma ładną czerń i nie rozmazuje się. Trzeba tylko uważać, żeby nie nałożyć go za dużo, i odczekać, aż trochę przyschnie, żeby nie odbił się na górnej powiece. Jest duża szansa, że to będzie mój codzienny makijażowy niezbędnik.

Jeśli miałabym z nowości wybrać moją trójkę ulubieńców, to na pewno wyglądałaby ona tak:
1. essence liquid lipstick - bezapelacyjnie
2. CATRICE Eye'Matic Dip Liner
3. CATRICE Deluxe Trio Eyeshadow

To jeszcze nie koniec nowości, część druga pojawi się wkrótce :) Na bieżąco możecie śledzić moje opinie na snapchacie (martamardyla), gdzie wszystko pojawia się w pierwszej kolejności.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin

Trzy inspirujące nagrania z BFG 2015

$
0
0
O Blog Forum Gdańsk przez ostatnie lata zostało napisane już wszystko. Pod koniec września odbyła się już szósta edycja tej konferencji, więc w internecie można trafić na dziesiątki relacji, które każdego roku pojawiają się na blogach. Tym razem postanowiłam poczekać ze swoim wpisem trochę dłużej, i nie bez powodu publikuję go właśnie dziś — w dniu, w którym na oficjalnym kanale pojawiło się nagranie najbardziej inspirującej prelekcji, którą miałam ogromną przyjemność oglądać na żywo. Chciałabym, żeby ten filmik zobaczyło jak najwięcej osób, bo jestem pewna, że może pomóc wielu twórcom i popchnąć ich do działania. Nagraniu towarzyszą też dwa inne, a wszystkie trzy stanowią dla mnie kwintesencję oficjalnej części Blogu Forum Gdańsk 2015.

fot. Paweł Wyszomirski

Austin Kleon. Nazwisko nieznane mi aż do momentu, w którym jego właściciel wszedł na scenę. Nie mam pojęcia, jak mogłam wcześniej o nim nie słyszeć, zwłaszcza że siedząca obok mnie Paula z bloga One Little Smile powiedziała mi później, że jakiś czas temu Austin wydał w Polsce swoją książkę "Twórcza kradzież", którą ona zacytowała w swoim wpisie o tym, jak pokonać kryzys twórczy i pobudzić kreatywność (który również wam polecam). Kiedy jednak czytałam ten tekst, zaledwie przeleciałam wzrokiem po przytoczonym nazwisku i nie przyszło mi do głowy, żeby szukać dalej. Jak dobrze w takim razie, że pojechałam na BFG i że pierwszy wykład podczas całej konferencji wygłosił właśnie Austin Kleon! Nic, absolutnie nic od długiego czasu nie zainspirowało mnie tak jak jego opowieść. Do tego doszła sama atmosfera BFG, która jeszcze bardziej wzmocniła to doświadczenie. Jeśli z jakichś powodów nie mogliście być pod koniec września w Gdańsku albo po prostu nie prowadzicie swoich blogów, jednak temat szeroko pojętej twórczości jest wam bliski, koniecznie zobaczcie przynajmniej to jedno nagranie (najlepiej na pełnym ekranie!). Obiecuję, że wyciągniecie z niego coś dobrego.

fot. Paweł Wyszomirski

Stało się. Dołączyłam do klubu miłośników prof. Bralczyka. Oczywiście, nazwisko to było mi już wcześniej znane, i tak, lubiłam czytać jego wypowiedzi na temat języka polskiego (polecam książkę "Wszystko zależy od przyimka"), ale nie darzyłam go żadnym głębszym uczuciem, co najwyżej podziwiałam za wiedzę i elokwencję. Wystarczyła godzina, żeby wszystko się zmieniło. Co tam godzina, już po kilku minutach wiedziałam, że zwykły podziw to za mało. Kocham prof. Bralczyka. Obejrzyjcie, będziecie wiedzieć dlaczego.

fot. Paweł Wyszomirski

Włodka Markowicza nie trzeba przedstawiać nikomu, kto choć trochę orientuje się w temacie YouTube'a. Przez kilka lat występował w duecie z Karolem Paciorkiem, a kiedy ich wspólny program się skończył, zaczął działać sam (we współpracy z żoną). Słuchając go, nie mogłam uwierzyć, jak szybko Włodkowi udało się zmienić swój wizerunek i rozwinąć umiejętności produkcji filmów. Kiedy ktoś pyta mnie o moje ulubione kanały na YouTubie, bez wahania wspominam właśnie o nim (a zaraz potem dodaję, że jestem też uzależniona od codziennych vlogów TheUwagaPies). Z przyjemnością oglądam nawet te nagrania, które dotyczą niezbyt interesujących mnie tematów (świetnym przykładem jest choćby film o e-sporcie, od którego nie mogłam oderwać oczu). Włodek przekonuje, że warto pozostać sobą w naszej twórczości niezależnie od tego, czy jest to łatwe, czy trudne w odbiorze — bo wtedy będziemy po prostu bardziej dumni z tego, co stworzyliśmy.

Poza częścią oficjalną, której trzy najlepsze części mogliście przed chwilą zobaczyć, atmosferę Blog Forum Gdańsk tworzą przede wszystkim ludzie, których można spotkać pomiędzy słuchaniem wystąpień kolejnych prelegentów. Do dziś pamiętam moje pierwsze BFG 2011, na które przyjechałam, nie znając nikogo, a wyjechałam zainspirowana, z głową pełną pomysłów i z zapisanym adresami blogów dziesiątek poznanych ludzi.

Nie pozostaje nic innego jak oczekiwać na BFG 2016. Do zobaczenia!

Wpadnijcie na mojego snapchata: martamardyla — tam możecie znaleźć moje codzienne nagrania. Zapraszam też do śledzenia mnie w innych mediach społecznościowych:

Kolejny przegląd nowości CATRICE i essence na sezon jesień/zima 2015 - pierwsze wrażenia i swatche

$
0
0
Bez zbędnych wstępów zapraszam was na drugą (ostatnią) część przeglądu jesiennych nowości CATRICE i essence. Jeśli przegapiliście poprzedni wpis, koniecznie do niego zajrzyjcie (KLIK), bo przedstawiłam w nim kilka bardzo obiecujących kosmetyków, które od razu polubiłam. Dzisiaj pokażę sporo produktów do ust, bo to właśnie ich zostało najwięcej. Zdradzę, że znów będę się zachwycać - uważam, że wśród tegorocznych nowości właśnie ta kategoria wypada najlepiej.



Super miękka formuła pozostawia przyjemne wrażenie na ustach, które są dzięki niej pełne blasku w odcieniach nude, brązu oraz różu. Odpowiedni odcień łatwo odnaleźć dzięki przejrzystemu opakowaniu.

Szminki są dostępne w 12 odcieniach: 01 my first love, 02 cute nude, 03 bff, 04 hidden secret, 06 frosted, 07 sparkling miracle, 08 be happy, 09 I feel pretty, 10 glamour queen, 11 all about cupcake, 12 candy love i 13 like a princess. Mają 3,5 g, zostały wyprodukowane w Niemczech, są ważne 12 miesięcy od otwarcia i kosztują 8,99 zł.

Sheer & shine to seria typowych pomadko-błyszczyków, które jakiś czas temu podbiły rynek. Pierwszy był chyba Revlon ze swoimi Lip Butters, potem dużo dobrych recenzji zebrały też produkty z serii Color Whisper od Maybelline. Przetestowałam cztery odcienie essence i jeśli chodzi o samą formułę, wszystkie zachowują się podobnie — są lekkie, nawilżające i półtransparentne. Zostawiają na ustach połysk, ale dość szybko z nich znikają, więc jeśli zależy nam na widocznym efekcie, trzeba często powtarzać aplikację. Moim ulubieńcem stał się najbardziej naturalny odcień 11 all about cupcake, który idealnie spisuje się wtedy, kiedy mam dosłownie trzy sekundy na lekkie podkreślenie ust.

Każda paletka składa się z ośmiu modnych, doskonale dopasowanych odcieni – od jasnych i średnich po ciemne. Delikatna i trwała formuła pozwoli wyczarować różnorakie efekty: zarówno matowe, połyskujące, jak i metaliczne.

Palety są dostępne w czterech wersjach: 01 bronze, 02 nudes, 03 roses i 04 greys. Mają 9,5 g, zostały wyprodukowane we Włoszech, są ważne 12 miesięcy od otwarcia i kosztują 17,49 zł.

Na fali popularności palet cieni w neutralnych kolorach, zapoczątkowanej oczywiście przez Urban Decay, kolejna marka postanowiła wypuścić kilka swoich wersji. Moja jest prawdopodobnie lekko inspirowana Naked 3, która również jest utrzymana w chłodnych, różowych tonach. Jeśli chodzi o produkt essence, mam mieszane uczucia. Cienie nie są złej jakości, ale też nie zwalają z nóg, niezbyt dobrze łączą się ze sobą i potrzeba wprawy, żeby ładnie wyglądały na oku. Gdyby paleta kosztowała 10 zł, a nie prawie 18, mogłabym ją polecić osobom, które np. rzadko się malują, ale czasem chcą mocniej podkreślić oko. Za tę cenę zdecydowanie bardziej polecam wam jednak nową serię CATRICE Deluxe, którą pokazywałam wam w poprzednim wpisie. Tamte cienie są naprawdę świetnej jakości i używa się ich z prawdziwą przyjemnością.

Intensywne kolory i modne satynowo-matowe wykończenie. Intensywnie napigmentowana trwała formuła zapewnia wysokie krycie, a równocześnie nie wysusza delikatnych ust. Idealne towarzystwo każdego dnia.

Szminki są dostępne w 8 odcieniach: 020 All That She Wants, 030 Wood You Love Me, 060 Floral Coral, 070 Plum & Base, 080 PassionRed, 090 IrrCORALbly Pink, 140 Behind The Red Curtain i 150 Chocolate Kiss. Mają 3 g, zostały wyprodukowane we Włoszech, są ważne 24 miesiące od otwarcia i kosztują 20,99 zł.

Opakowanie tego produktu jest przepiękne, nie powstydziłaby się go żadna wysopółkowa marka. Niestety o właściwościach samej szminki nie powiem za wiele ze względu na zupełnie nietrafiony odcień. Nałożyłam ją co prawda kilka razy w domu, żeby sprawdzić konsystencję i trwałość, ale zaraz po opublikowaniu tego wpisu poleci do mojej mamy, która z pewnością lepiej ją wykorzysta. Na pewno mogę wspomnieć o bardzo dobrej pigmentacji, bo to widać już na pierwszy rzut oka. Jeśli chodzi o trwałość, to jest w porządku, ale po jedzeniu zdecydowanie przyda się ponowna aplikacja. Jestem ciekawa innych kolorów!

Nowa wodoodporna maskara dołącza do ulubionej gamy I love extreme. Fanki sportu i pływania będą zachwycone. Formuła z ultra czarnymi pigmentami pokryje każdą rzęsę, a duża szczoteczka zapewni intensywne pogrubienie.

Tusz ma 12 ml, został wyprodukowany w Luksemburgu, jest ważny 6 miesięcy od otwarcia i kosztuje 11,99 zł.

Podstawowy tusz z tej serii, ten w czarnym opakowaniu z różowymi napisami, należy do moich ulubieńców. Co prawda już dawno go nie używałam, ale do tej pory pamiętam, że fantastycznie pogrubiał rzęsy. Nowa wersja ma równie ogromną szczotę, dzięki czemu daje podobny efekt, choć trzeba jeszcze trochę poczekać, aż produkt odrobinę przyschnie, i wtedy pewnie będzie jeszcze lepiej. Nie wiem, czy naprawdę jest wodoodporny, i mam co do tego pewne wątpliwości, bo schodzi z oczu jak najzwyklejszy tusz, nie trzeba się męczyć, jak to zwykle bywa. Dzisiaj w Krakowie sypnęło śniegiem, więc na pewno wkrótce będę mogła przetestować go jeszcze lepiej.

Płynna pomadka to prawdziwa hybryda łącząca w sobie intensywność koloru pomadki oraz maksymalny połysk błyszczyka. Zawiera witaminę E, która pielęgnuje delikatną okolicę ust i zapewnia gładkie, świetliste wykończenie. Połączenie pomadki i błyszczyka zamienia opakowanie w małe dzieło sztuki.

Pomadki są dostępne w 8 odcieniach: 010 To Be ContuNUDEd, 020 Kiss Me In The Sunshine, 030 Meet You At The Bar-bie, 040 Pink Macaron, 050 What-A-Melon, 060 Marry Berry, 070 Better Make A Mauve i 080 Rose, Would You…?. Mają 5 ml, zostały wyprodukowane we Włoszech, są ważne 18 miesięcy od otwarcia i kosztują 16,99 zł.

Uwaga, uwaga, przed państwem kolejny fantastyczny produkt do ust spośród jesiennych nowości. Chyba nie będę w stanie zdecydować, czy bardziej podobają mi się te pomadki w płynie, czy te od essence, którymi zachwycałam się w poprzednim wpisie. Jest między nimi sporo różnic, ale ostateczny efekt jest taki sam — pięknie wyglądające usta. Mniej odważnym osobom polecam sięgnięcie właśnie po serię Shine Appeal CATRICE, bo choć ich pigmentacja wciąż jest świetna, to jednak nie zwala z nóg aż tak, jak to jest w przypadku essence. CATRICE może się za to pochwalić dwa razy szerszą gamą kolorów, w której można znaleźć m.in. przepiękny fiolet 060 Marry Berry, który będzie idealny na tę jesień.

Moja trójka ulubieńców z tej części nowości to:

  • CATRICE Shine Appeal Fluid Lipstick
  • essence I love extreme volume mascara waterproof
  • essence sheer & shine lipstick

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

NAJCIEKAWSZE PODCASTY, KTÓRYCH SŁUCHAM

$
0
0
Kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, bardzo często słuchałam radia. Lubiłam poranne programy i wieczorne audycje, umilające mi przygotowywanie się do wyjścia, sprzątanie i naukę. Potem bardzo szybko wkręciłam się w filmiki na YouTube, i to właśnie one leciały w tle, gdy wykonywałam codzienne obowiązki. Jakiś czas później w mojej bibliotece pojawił się dział audiobooków z wieloma ciekawymi nowościami, zaczęłam więc zgrywać je na telefon i włączać w wolnej chwili. Przyznam jednak, że książek wolę słuchać wtedy, kiedy mam więcej czasu i mogę się całkowicie skupić (długi spacer, dalsza podróż, leżenie na plaży). Kiedy więc jakiś czas temu odkryłam podcasty, okazały się one idealne na takie sytuacje jak jazda samochodem po mieście czy sprzątanie mieszkania (i może bieganie, kiedy w końcu do niego wrócę!). Mam wrażenie, że słuchanie podcastów nie cieszy się jeszcze taką popularnością, na jaką zasługuje, więc z chęcią przedstawię wam kilka moich ulubionych, z nadzieją, że znajdziecie wśród nich coś dla siebie.



WIĘCEJ NIŻ OSZCZĘDZANIE PIENIĘDZY

Moja przygoda z podcastami zaczęła się właśnie od Michała Szafrańskiego i jego bloga, na którym co jakiś czas pojawiało się nowe nagranie. Jak sama nazwa wskazuje, Michał mówi nie tylko o pieniądzach, ale porusza też inne tematy, takie jak motywacja, inspirujące książki czy przydatne aplikacje.

Podcastu WNOP możesz słuchać tu: iTunes | Stitcher | blog Michała

CO TAK WCZEŚNIE?!
Ze wszystkich rzeczy, które zrobili razem Karol Paciorek i Włodek Markowicz, to właśnie ich poranny program „Co Tak Wcześnie?!” wspominam z największym sentymentem. Był on nadawany przez chłopaków przez kilka miesięcy w 2013 roku, a po wycięciu z poszczególnych odcinków fragmentów z muzyką stał się bardzo przyjemnym podcastem. Wiadomo, że czasem trafiają się nieaktualne tematy, ale nawet wtedy po prosty przyjemnie się tego słucha. Zdecydowanie poprawia humor w trakcie sprzątania.

Podcastu CTW możesz słuchać tu: iTunes | Soundcloud

ZOMBIE VS ZWIERZ
Podcast Kasi i Pawła trochę się rozkręcał, ale ostatnich odcinków słucha się już z całkowitą przyjemnością, więc tak naprawdę polecam zacząć od końca. Jak sami autorzy piszą, podcast jest o szeroko pojętej popkulturze, filozofii, socjologii i innych bzdurach. I mniej więcej właśnie o tym jest, polecam!

Podcastu ZvZ możesz słuchać tu: iTunes | Soundcloud

Tak naprawdę podcastów nie ma jeszcze w Polsce dużo, ale i tak jest z czego wybierać. Jeśli interesują was zagadnienia zarządzania, startupów czy nowych technologii, z pewnością znajdziecie coś dla siebie w iTunes. Podcastów anglojęzycznych jest oczywiście o wiele więcej, więc jeśli znacie ten język, z pewnością będziecie mieć znacznie szerszy wybór. Podcasty to może być zresztą całkiem niezły sposób nauki języków obcych - jest bardzo dużo kanałów, które nam w tym pomogą. Sama zaczęłam ostatnio słuchać lekcji francuskiego.

A czego wy słuchacie w samochodzie lub podczas sprzątania? Polećcie coś od siebie!

Postanowiłam zmienić formę komentarzy na Disqus. Mam nadzieję, że wszystko już działa, ale jeśli nie, to koniecznie dajcie znać. Import starych komentarzy z bloggera trwa, więc powinny się one pojawić za jakiś czas.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Wszystko o tym, gdzie mnie znaleźć w sieci + zmiany na blogu

$
0
0
Kiedy założyłam bloga, był tylko on. Publikowałam tu wszystko, czym chciałam się podzielić. Przez kilka ostatnich lat internet jednak bardzo się zmienił i powstało wiele nowych narzędzi, dzięki którym możemy dzielić się z ludźmi… właściwie wszystkim. Publikowane przeze mnie treści znajdują się teraz w kilku różnych miejscach i tak jest moim zdaniem o wiele lepiej. Mimo wszystko wciąż to właśnie na bloga zagląda najwięcej osób i część z was mogła przeoczyć linki do pozostałych serwisów, umieszczane tu i tam. Dziś więc wszystko o tym, gdzie można mnie znaleźć w sieci.


Szczerze mówiąc, początkowo zupełnie nie rozumiałam fenomenu tej aplikacji. Czasem wysyłałam coś do znajomych w prywatnej wiadomości, ale idea wrzucania rzeczy do my story była mi obca. Nie wiem, w którym momencie coś się zmieniło, ale jakoś w wakacje zaczęłam śledzić kilka osób, a potem sama nagrywać. Zanim się obejrzałam, wciągnęłam się na dobre. Snapchat to teraz moja ulubiona platforma społecznościowa. Jeśli się pospieszysz, na moim kanale zobaczysz dziś moje spotkanie z Anwen i przepis na przepyszny pudding malinowy.

SNAPCHAT: martamardyla | urywki z mojej codzienności, przepisy, fajne miejsca, krótkie recenzje kosmetyków, filmów, książek… (w formie wideo)


Instagrama poznałam dwa lata temu i szybko uzależniłam się od codziennego przeglądania zdjęć. Zawsze znajduję na nim coś inspirującego, co motywuje mnie do działania albo po prostu wprawia mnie w dobry nastrój. Sama staram się regularnie wrzucać nowe zdjęcia i cieszę się, że potem mam w jednym miejscu urywki fajnych przeżytych chwil. Oczywiście najbardziej lubię wracać do fotek z podróży!

INSTAGRAM: martamardyla | inspiracje, podróże, jedzenie, najlepsze chwile


Wszystkie swoje ulubione blogi śledzę przez bloglovin. Jeśli też korzystacie z tego narzędzia i chcecie być zawsze na bieżąco z nowymi wpisami na moim blogu, pamiętajcie o dodaniu go do obserwowanych.

BLOGLOVIN: Lusterko | wszystkie nowe wpisy z mojego bloga w jednym miejscu


Nigdy nie pokochałam facebooka tak jak snapchata czy instagrama, ale od dawna już obiecuję sobie, że poświęcę mu trochę więcej czasu. Na pewno jest to miejsce, w którym znajdziesz informacje o wszystkich nowych wpisach.

FACEBOOK: Lusterko | informacje o wszystkich nowych wpisach


CO NOWEGO NA BLOGU
Postanowiłam wprowadzić (w końcu) system komentarzy disqus. Niestety ten wbudowany, bloggerowe, miał zbyt wiele wad, żebym została przy nim na zawsze. Muszę też przeżyć to, że stare komentarze nie zostały jeszcze zaimportowane (to niestety błąd disqusa, nad którym podobno pracują od kilku miesięcy), ale mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi. Szkoda byłoby stracić cały wasz wkład w treść bloga! Dajcie znać, czy wszystko działa z tym disqusem, bo jak zwykle mogłam coś zepsuć.

Do zobaczenia!

Mój codzienny makijaż — produkty, po które sięgam prawie każdego dnia

$
0
0
W mojej kolekcji kosmetyków znajduje się sporo fantastycznych produktów, które uwielbiam, ale z jakichś powodów rzadko po nie sięgam. Tak jest między innymi z kolorowymi cieniami i kredkami do powiek, które kiedyś gościły w moim makijażu codziennie, a obecnie muszę mieć na nie ochotę i najlepiej jeszcze dodatkową chwilę czasu, żeby zastanowić się, jak je połączyć. Nie ma co ukrywać — na co dzień najlepiej sprawdzają się neutralne odcienie, nad którymi nie trzeba za bardzo myśleć, i sprawdzone produkty, które zapewnią dobry wygląd przez cały dzień. Zauważyłam, że od kilku tygodni mój makijaż opiera się prawie codziennie na tych samych kosmetykach, dlatego postanowiłam pokazać je w nowym wpisie. To, co widzicie na zdjęciach, to zestaw, który wystarcza do zrobienia pełnego makijażu dziennego. Nie ma tu jedynie różu (mój ulubieniec został już niestety wycofany, więc nie ma co się nad nim rozwodzić) i produktów do ust (tutaj szaleję i zmieniam kolor nawet kilka razy dziennie).

Zacznijmy od podstaw, czyli wyrównania koloru skóry. Na mojej suchej cerze podkłady lubią tworzyć nieestetyczną skorupkę, dlatego zawsze najpierw nakładam bogaty krem, a następnie od jakiegoś czasu sięgam też po bazę Rimmel Lasting Finish. Nie wiem tak naprawdę, czy produkt ten przedłuża trwałość podkładu, ale za to widocznie wygładza skórę, dzięki czemu nałożony później podkład ma mniejszą tendencję do podkreślania suchych skórek. Rimmel Lasting Finish Serum w odcieniu 100 Ivory nie jest niestety kosmetykiem idealnym, ale ostatnio na mojej skórze sprawdza się najlepiej. Są dni, kiedy wygląda naprawdę bardzo dobrze, w inne niestety potrafi się odznaczać. Poszukiwania idealnego podkładu wciąż więc trwają (ręka do góry, dla kogo również jest to never ending story), ale na razie ten daje sobie radę całkiem nieźle. Pod oczami i na przebarwieniach ląduje najlepszy, niezastąpiony, cudowny CATRICE Liquid Camouflage w odcieniu 020 Light Beige (tak, 010 jest na razie za jasny!). Jeśli jeszcze jakimś cudem o nim nie słyszeliście, to w najbliższych miesiącach z pewnością traficie na niejedną opinię tego wspaniałego produktu, bo jestem pewna, że stanie się prawdziwym kosmetycznym hitem.

Od kiedy wiele lat temu kupiłam pierwszą bazę pod cienie (wtedy na rynku były tylko dwa takie produkty, Art Deco i Lumene, teraz na szczęście połowa marek ma już coś podobnego w ofercie), używam tego produktu za każdym razem, kiedy maluję powieki. Ta od Too Faced jest bardzo dobra, ale kiedy mi się skończy, wrócę do najlepszej na świecie bazy Urban Decay. Następnie na całą ruchomą powiekę nakładam kredkę Rimmel Scandaleyes 002 Bulletproof Beige, która świetnie podbija kolor nałożonych później cieni. Moim tegorocznym odkryciem jest paleta CATRICE Deluxe Trio Eyeshadow, do której podchodziłam dość sceptycznie, a która zagościła na stałe w moim codziennym makijażu. Tak, wciąż uwielbiam moje palety Naked, ale używanie tego tria jest tak banalnie proste ze względu na piękne i idealnie łączące się ze sobą cienie, że z czystego lenistwa to właśnie zestaw 010 Antique C'est Tres Chic gości na moich oczach najczęściej. Idealnym wykończeniem takiego naturalnego makijażu jest czarna kreska, którą maluję za pomocą eyelinera CATRICE Eye'Matic. Wciąż nie jestem mistrzem w robieniu idealnej jaskółki, ale codziennie ćwiczę i wychodzi mi to coraz lepiej (jeszcze 10 lat i będę robiła ją w mniej niż trzy minuty i bez patyczków nasączonych płynem do demakijażu pod ręką).

Teraz nadchodzi moment na ostatnie kroki, czyli malowanie rzęs i brwi. Moim numerem jeden jeśli chodzi o te pierwsze jest genialna baza essence, dzięki której można uzyskać bardzo mocny efekt pogrubienia. Tworzy idealny duet z tuszem essence lash princess false lash effect (bardzo lubię też pomarańczową wersję z tej serii). Do szybkiego ujarzmienia brwi używam już od wielu miesięcy, a nawet chyba lat, Wibo Eyebrow Stylist, czyli taniej perełki z Rossmanna.

Jeśli już o Rossmannie mowa, pamiętajcie o trwającej teraz promocji -49% na kosmetyki do makijażu. Ja nie planuję żadnych zakupów, ale jeśli wy potrzebujecie jakiegoś nowego produktu, teraz jest na to idealny moment.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla


CO LUDZIE WPISUJĄ W GOOGLE, ZANIM TRAFIĄ NA MOJEGO BLOGA

$
0
0
Przeglądanie statystyk potrafi być całkiem zabawne, naprawdę. Zwłaszcza jeśli akurat sprawdzamy, co ludzie wpisali w wyszukiwarkę, zanim znaleźli się na naszym blogu. Tym razem postanowiłam zebrać te teksty i opublikować je w jednym wpisie, tak na poprawę humoru :) Znajdą się tutaj nie tylko trudne życiowe pytania, ale też wstydliwe wyznania i propozycje nie do odrzucenia.



WYZNANIA

  • boję się dentysty faceta
  • byłam na koncercie justina biebera (ja też!)
  • chwyciłam za nożyczki i obcięłam (aż się boję pytać...)
  • czasami jednak zdejmuję glany lub trampki
  • jestem lekarzem dentystą
  • jestem minimalistą
  • jestem w łóżku jak zwierzę głaszcz i karm
  • lubię cię wiesz (dzięki!)
  • lubię słowo minimalizm
  • na ręce mam obcisłą gumkę do włosów
  • na weselu się upiłam i jest mi strasznie wstyd (to dobrze)
  • koncerty i muzyka to najlepsze, co mi się przytrafiło w życiu
  • nienawidzę fryzjerów
  • spędziłam dzień w rodzinie borejków (zazdroszczę!)


PROBLEMY

  • fryzjerka nie umie myć głowy
  • chcę iść do dentysty ale się boję
  • jak wytłumaczyć dziecku jak się układa pytania?
  • co zrobić jeśli dziecko nosi za duże conversy? (chyba po prostu jakoś trzeba z tym żyć)
  • co zrobić aby gumki do włosów nie śmierdziały?
  • jak zamówić frappuccino w starbucks? (może "poproszę frappuccino"?)
  • nie jeżdżę a noszę vansy
  • dlaczego fryzjer nie rozumie, że zapuszczam włosy? 
  • jak ustawić kosmetyki na komodzie?
  • moje włosy z przodu zawsze rano zaczesane są do tyłu (mój faworyt :) )


TRUDNE PYTANIA

  • buty conversy kto w nich chodzi? (ja!)
  • co jest gorsze od wizyty u dentysty? (nic mi nie przychodzi do głowy)
  • co można uciąć przy rowerze? (byle nie zapięcie!)
  • co nastolatki trzymają w pudełkach? (chyba wolę nie wiedzieć)
  • czemu fryzjerzy nie lubią długich włosów?
  • czy jak jest ciepła zima mogę chodzić w trampkach? (zdecydowanie nie, tak nie wolno!)
  • czy wizyta u dentysty jest straszna? (tak)
  • dlaczego państwo młodzi nie upijają się na weselu? (a powinni?)


FILOZOFICZNE

  • czym są dmuchane balony na odpustach? (takie filozoficzne CZYM)
  • jak uwierzyć ból aparat
  • ile potrzeba pieniędzy na zakupy w rossmannie? (to jest bardzo filozoficzne pytanie)
  • nie rozumiem lakierów essie
  • co się robi w drogerii?
  • co powoduje nawdychanie się zapachu pomarańczy? (aż sama jestem ciekawa)


PROPOZYCJE NIE DO ODRZUCENIA

  • blog justina biebera do zalozenia za darmo
  • kto da mi converse?
  • kto mi podetnie końcówki?


POMYSŁY NA NOWEGO BLOGA

  • blog o stojakach na kosmetyki
  • moje wspomnienia z fotela dentystycznego
  • niedobre napoje jak zrobić


CO AUTOR MIAŁ NA MYŚLI

  • aparat umnie jak nie będzie to będzie to bardzo zła na ciebie
  • chyba ludzie o promocji meble kuchnie
  • latte bezosobowe bezkofeinowe (bezosobowe latte ♥)
  • w piec poszły trampki
  • lusterkiem pod spódnicę
  • z chęcią

Jeśli sami czasem sprawdzacie, skąd pochodzi ruch na waszych stronach, na pewno też wielokrotnie trafiliście na takie perełki. Podzielcie się!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

60 propozycji ubrań w świątecznym klimacie

$
0
0

Uwielbiam świąteczne motywy. Kiczowate swetry z odstającym nosem renifera, bluzy w kształcie choinki, skarpety z mikołajami — w grudniu moja szafa mogłaby się składać wyłącznie z tego typu rzeczy. Przygotowując ten wpis i znajdując kolejne cudowne ubrania, wydłużałam listę „Koniecznie Muszę To Mieć”, dopisując do niej kolejne punkty. Jestem jednak realistką (i ostatnio również minimalistką), więc zdaję sobie sprawę, że są to przedmioty wyjątkowo sezonowe, które przez większą część roku leżą nieużywane na dnie szafy. Na pewno pozwolę sobie jednak na jedną lub dwie rzeczy, bo w życiu przecież chodzi o to, żeby cieszyć się takimi drobnostkami :) Dzisiaj pokażę wam wybrane przeze mnie ubrania dla kobiet i mężczyzn, zaś osobny wpis poświęcę ubrankom dla dzieci (nie wyobrażacie sobie, ile ich jest i jakie są słodkie!). Jestem pewna, że takich osób jak ja, które odnajdują radość w noszeniu bluzy z rogami renifera, jest więcej. Ujawnijcie się!
bluza-choinka H&M 99,90 zł | bluza-renifer H&M 99,90 zł
bluza z napisem H&M 39,90 zł | bluza z choinkami H&M 39,90 zł

sweter z reniferem H&M 79,90 zł | bluza z kokardą H&M 79,90 zł
sweter z cukrowymi laskami H&M 59,90 zł | sweter z napisem H&M 79,90 zł

bluza-piernik H&M 99,90 zł | bluza z napisem H&M 79,90 zł
sweter z pingwinami bez czapek H&M 79,90 zł | sweter z pingwinami w czapkach F&F 62 zł

bluza z pingwinem F&F 75 zł | bluza z kotem H&M 79,90 zł
bluza ze śniegiem Oysho 89,90 zł | bluza z napisem Oysho 89,90 zł

czerwone spodnie dresowe H&M 59,90 zł | spodnie dresowe w śnieżynki H&M 59,90 zł
legginsy w renifery H&M 129,90 zł | legginsy w pingwiny F&F 69 zł

czerwona piżama w renifery H&M 79,90 zł | czarna piżama w renifery H&M 79,90 zł
koszula nocna z reniferem H&M 59,90 zł | koszula nocna z napisem H&M 59,90 zł

piżama z pingwinem H&M 79,90 zł | piżama ze Snoopym H&M 99,90 zł
piżama z jemiołą Oysho 119 zł

kapcie z choinkami Oysho 99,90 zł | kapcie z mikołajami Oysho 99,90 zł
kapcie w śnieżynki Oysho 99,90 zł | czerwone wywijane kapcie Oysho 119 zł

kapcie z napisem Oysho 65,90 zł | kapcie-renifery Oysho 99,90 zł
beżowe kapcie w śnieżynki Oysho 119 zł | białe kapcie w śnieżynki Oysho 79,90 zł
beżowe wełniane kapcie Lunaby 60 zł | czarne kapcie ze śnieżynkami H&M 49,90 zł

skarpety z misiami Oysho 25,90 zł | zestaw skarpet Oysho 29,90 zł
skarpety z misiem i reniferem Oysho 19,90 zł | skarpety z pingwinami Oysho 19,90 zł




skarpety z reniferami H&M 19,90 zł | skarpety z reniferem H&M 39,90 zł
zestaw 4 par skarpet w śnieżynki i kropki H&M 39,90 zł | czerwone skarpety w śnieżynki H&M 39,90 zł
zestaw 2 par skarpet w śnieżynki i kropki H&M 39,90 zł | skarpety z misiami H&M 19,90 zł

męski sweter z mikołajami H&M 59,90 zł | męski sweter z choinką H&M 59,90 zł
męski sweter z pingwinem H&M 79,90 zł | męski sweter z reniferem F&F 85 zł

męska piżama z napisem H&M 99,90 zł | męskie spodnie od piżamy H&M 59,90 zł
męska czapka z choinką H&M 39,90 zł | męskie skarpety z bałwanami F&F 22 zł


męska koszulka mikołaja F&F 32 zł | męska koszulka elfa F&F 32 zł
męska czapka renifera H&M 59,90 zł | męskie skarpety F&F 22 zł


Ciężko będzie mi wybrać z tego wszystkiego rzeczy, które trafią do mojej szafy, ale na razie w czołówce są bluzy z cekinami, piżamy w renifery, koszule nocne i kapcie Lunaby. Jestem również zachwycona bluzą-choinką, ale postaram się przemówić sobie do rozsądku — ile razy w roku bym ją ubrała? Jeśli znacie jakieś inne sklepy, w których również można dostać świąteczne ubrania, koniecznie dajcie znać!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

76 propozycji ubrań dla dzieci w świątecznym klimacie

$
0
0
Kiedy zaczynałam szukać zdjęć do wpisu z 60 propozycjami ubrań w świątecznym klimacie, nie planowałam publikowania podobnego zestawienia z ubrankami dla dzieci. Jednak im dłużej przeglądałam oferty sklepów, tym bardziej zachwycałam się kolejnymi ślicznymi rzeczami dla najmłodszych. Po jakimś czasie wiedziałam już, że po prostu muszę pokazać je na blogu. Rozpoczął się okres chodzenia po sklepach i kupowania prezentów, więc być może taki wpis was zainspiruje i podsunie jakiś dobry pomysł do głowy. Niektóre z tych ubranek są naprawdę cudowne (te kapcie elfa!).


body-mikołaj F&F 15 zł | body z reniferem F&F 15 zł
body-elf F&F 15 zł | body z napisem F&F 15 zł

pajacyk z reniferem F&F 34 zł | pajacyk-elf F&F 15 zł
pajacyk z misiem polarnym F&F 62 zł | body w bałwanki F&F 15 zł

kombinezon-bałwan H&M 129,90 zł | brązowy kombinezon-renifer H&M 79,90 zł
pajacyk-renifer F&F 49 zł | beżowy kombinezon-renifer H&M 79,90 zł

czerwona piżama z reniferem F&F 34 zł | piżama z ptaszkami F&F 34 zł
piżama z misiami polarnymi F&F 55 zł | szara piżama z reniferem F&F 49 zł


kostium mikołajowy dla chłopców H&M 39,90 zł | kostium mikołajowy dla dziewczynek H&M 39,90 zł 
kostium pierniczkowy H&M 79,90 zł | komplet z pierniczkiem F&F 55 zł

śliniak z reniferem F&F 12 zł | skarpetki z mikołajem F&F 17 zł
kapcie elfa F&F 49 zł | sukienka z reniferem F&F 55 zł

śliniaki w renifery Zara 45,90 zł, skarpetki w renifery i choinki Zara 19,90 zł
piżama z reniferem Zara 59,90 zł | czapka w choinki Zara 35,90 zł
kapcie-renifery F&F 59 zł | kapcie z mikołajami F&F 27 zł

sweter z misiami polarnymi F&F 59 zł | sukienka z pingwinem F&F 62 zł
pajacyk, który już był, ups :) | skarpetki z pingwinami Zara 19,90 zł

zestaw dla chłopca F&F 105 zł | koszulka z mikołajem H&M 39,90 zł
bluza w zabawki H&M 49,90 zł | sweter z łosiem Zara 79,90 zł

sweter z reniferem F&F 67 zł | sweter z misiem polarnym F&F 67 zł
sweter z pingwinem F&F 59 zł | sweter w renifery F&F 75 zł

sweter we wzory H&M 59,90 zł | bluzka mikołajowa H&M 19,90 zł
bluza z reniferem H&M 39,90 zł | bluza z pingwinami H&M 49,90 zł

bluza z kokardą H&M 39,90 zł | bluza w kropki H&M 59,90 zł
bluza z pingwinem H&M 59,90 zł | bluza-bałwan H&M 39,90 zł

czerwona sukienka we wzory H&M 59,90 zł | różowa sukienka we wzory H&M 59,90 zł
szara sukienka H&M | bluzka z napisami H&M 19,90 zł


rajstopy z bałwanem H&M 29,90 zł | rajstopy z pingwinem H&M 29,90 zł
czapka i rękawiczki H&M 39,90 zł | zestaw śliniaków H&M 29,90 zł


piżama z głową renifera H&M 79,90 zł | piżama z reniferem H&M 69,90
piżama z pingwinami F&F 59 zł | spodnie we wzorki H&M 59,90 zł

zestaw z reniferem H&M 79,90 zł | szary sweter we wzorki H&M 79,90 zł
czerwony sweter we wzorki H&M 59,90 zł | granatowy sweter we wzorki H&M 99,90 zł


sweter z mikołajem F&F 67 zł | sweter z reniferem F&F 67 zł
sweter z bałwanem F&F 67 zł | sweter we wzorki F&F 49 zł

czerwony sweter we wzory Mosquito 59,99 zł | czerwona bluza z napisem Mosquito 64,99 zł
zielona bluza z reniferem Mosquito 64,99 zł | szara bluza z napisem Mosquito 64,99 zł
szary sweter we wzory Mosquito 59,99 zł | czerwona sukienka z reniferem Mosquito 79,99 zł


Nie chwaliłam się tym jeszcze, ale całkiem niedawno po raz pierwszy zostałam ciocią :) Moja bratanica ma prawdopodobnie już pełną szafę, ale i tak z chęcią zobaczyłabym ją na przykład w tym cudownym elfim pajacyku ♥ A wam które propozycje podobają się najbardziej?

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Jaglanka jabłkowo-cynamonowa i herbata korzenna – idealne śniadanie na chłodne poranki

$
0
0
Moja faza na owsiankę trwała długo, bo aż półtora roku. Sama dziwiłam się, jak to możliwe, że jem ją codziennie, a mimo to wciąż mi smakuje. Wiedziałam jednak, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, więc byłam przygotowana na dzień, w którym stwierdziłam, że pora odstawić owsiankę, przynajmniej na jakiś czas. Przez kilka tygodni próbowałam różnych rzeczy. Jedne były dla mnie za ciężkie, żeby jeść je codziennie (wszelkie potrawy z jajek), inne syciły na krótko (koktajle z kefirem, bananem i malinami). Wiadomo, że rano liczy się każda minuta, więc musiałam znaleźć coś, co będzie też w miarę szybkie w przygotowaniu. Kiedy w końcu trafiłam na tę jaglankę, od razu wiedziałam, że to jest to! Zdrowa, sycąca, ciepła, łatwa w przygotowaniu i z możliwością zmiany niektórych składników, kiedy zaczną się nudzić. W połączeniu z korzenną herbatą stanowi idealne śniadanie na obecne chłodne jesienno-zimowe poranki.

Składniki (na jedną dużą porcję lub dwie małe):
100 g kaszy jaglanej
2 średniej wielkości jabłka
wiórki kokosowe
cynamon
kilka orzechów włoskich

Przygotowanie: Kaszę jaglaną gotujemy, odcedzamy i przekładamy do większej miski. Jabłka obieramy, ścieramy na tarce na dużych oczkach i mieszamy w misce z kaszą. Dosypujemy cynamon (wedle uznania – ja jestem cynamonoholikiem, więc sypię dużo!) i jeszcze raz mieszamy. Przekładamy do miseczki, posypujemy wiórkami kokosowymi i dorzucamy obrane orzechy włoskie.

Do takiej jaglanki idealnie pasuje też korzenna herbata, od której się ostatnio uzależniłam! Tutaj już nie ma żadnej większej filozofii, po prostu zaparzamy herbatę i dorzucamy do niej wedle uznania cytrynę, pomarańczę, świeży imbir, laskę cynamonu, goździki, a po przestudzeniu ewentualnie słodzimy miodem. Nic tak nie rozgrzewa, koniecznie wypróbujcie!

Jeszcze niedawno nie mogłam sobie wyobrazić jedzenia kaszy jaglanej na słodko, ale okazało się, że trzeba było znaleźć po prostu odpowiednie połączenie. Słodycz jabłek całkowicie neutralizuje lekko gorzki posmak kaszy, przez który do tej pory pasowała mi ona jedynie do słonych potraw. Jaglanka z takich składników, jakie widzicie na zdjęciu, syci na bardzo długo i jest idealna, kiedy już rano wiemy, że do obiadu na pewno nie będziemy mieli czasu zjeść nic innego. Jeśli wiem, że znajdę czas na drugie śniadanie, jem połowę porcji, zostawiając sobie miejsce na coś jeszcze.

Zachęcam was do wypróbowania tego przepisu, bo jest najlepszym przykładem na to, że zdrowe jedzenie też może być pyszne!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: 
facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Idealny prezent dla każdego miłośnika zwierząt. Największa niespodzianka tych Świąt.

$
0
0
Długo myślałam, co chciałabym znaleźć pod choinką. 2015 rok minął mi pod znakiem wprowadzania minimalizmu i prostoty w swoje życie, więc w grudniu okazało się, że naprawdę trudno mi stworzyć listę rzeczy, z których rzeczywiście bym się ucieszyła. Coś tam wpisywałam, potem to wykreślałam, ostatecznie zostało kilka mniej lub bardziej luźnych propozycji. Dostałam przepiękny, subtelny, prosty naszyjnik i książkę, którą od dawna chciałam mieć w swojej biblioteczce (o nich na pewno jeszcze napiszę). A, i jeszcze wypad na lodowisko. I choć oczywiście było mi bardzo miło, to jednak ten czwarty prezent wzruszył mnie do łez i jestem pewna, że to o nim będę pamiętać najdłużej.

W tym roku pod choinką znalazłam kota.

UWAGA! WPIS NIE JEST ZACHĘTĄ DO DOSŁOWNEGO OBDAROWYWANIA LUDZI ZWIERZĘTAMI. PRZECZYTAJ PROSZĘ TEKST W CAŁOŚCI I KONIECZNIE ODWIEDŹ WWW.DLASCHRONISKA.PL, GDZIE MOŻESZ ZNALEŹĆ SZCZEGÓŁY AKCJI. 

Wiem, że moi bliscy mają ostatnio sporo problemów z kupieniem mi prezentu. Tu urodziny, tam imieniny, czasem fajnie dostać coś bez okazji, a ja pragnę coraz mniejszej liczby rzeczy materialnych. Większość z nich, po chwili zastanowienia, okazuje się całkowicie niepotrzebna. Nie chcę, żeby potem leżały gdzieś w kącie, zapomniane. Chcę pamiętać o tym, co posiadam. I chcę, żeby te rzeczy były używane i sprawiały mi radość.

Teraz już będę wiedziała, jaki pomysł podsunąć komuś, kto chce mi coś podarować. I każdemu, kto zastanawia się, co kupić bliskiej osobie, która kocha zwierzęta. Kolejnego zwierzaka!

„Wrażliwy, zamknięty w sobie. Myśliciel. Uwielbia ludzi, lecz jego emocje są stonowane. Opanowany, milczący, ale w głębi serca marzący o nowym domku. Jest bardzo nieszczęśliwy w schronisku. Mruczy, ugniata, garnie się do ludzi, ale są to rzadkie chwile, bo wie, że nie jest jedynym potrzebującym czułości. Piękny siedmiolatek. Coraz bardziej zamknięty w sobie. Jest już 2 lata w schronisku, w oczekiwaniu na zmianę swojego losu na lepsze”.


Kilka zdań, a ja miałam łzy w oczach już przy czwartym. Jestem pewna, że istnieje niewiele przedmiotów, które otrzymane w prezencie wywołałyby u mnie takie emocje.

„Mój” kot został znaleziony na stronie www.dlaschroniska.pl. Odwiedziłam to miejsce wcześniej już kilka razy, ale zwyczajnie nie potrafiłam podjąć decyzji. Chciałam wybrać mądrze, więc wczytywałam się w kolejne opisy, szukałam informacji o konkretnych schroniskach, aż w końcu nie potrafiłam już zdecydować się na żadnego zwierzaka. Nie wiedziałam, czy kupować każdemu po  opakowaniu karmy, czy może skupić się na jednym psie lub kocie. A może na tym słodkim jeżu? Które zwierzę najbardziej tego potrzebuje? Obiecywałam sobie, że wrócę jutro i w końcu podejmę jakąś decyzję. Ale to się przeciągało i przeciągało.

Ktoś wybrał za mnie i wiele to dla mnie znaczy. Nie wiem, czemu akurat tego kota, ale jestem przekonana, że bez względu na powód, zrobił coś dobrego.

Jeśli szukacie pomysłu na prezent dla kogoś, kto kocha zwierzęta, nie szukajcie dalej. Jestem przekonana, że doceni taki gest o wiele bardziej niż kolejny, często niezbyt trafiony upominek rzeczowy.

Wejdźcie na stronę www.dlaschroniska.pl, wybierzcie psa, kota, jeża lub jakiekolwiek inne zwierzę i kupcie mu tyle dobrych rzeczy, ile możecie. A potem wydrukujcie zdjęcie razem z opisem, włóżcie do ozdobnej koperty i napiszcie kilka słów od siebie.

To będzie najlepszy prezent.

Minimalistyczna biżuteria – naszyjnik z chmurami

$
0
0
Od wielu miesięcy marzyłam o nowym, pięknym elemencie biżuterii, który mogłabym nosić na co dzień. Przeglądałam oferty sieciówek, zatrzymywałam się przy wystawach niewielkich sklepów jubilerskich, szukałam też ofert osób zajmujących się rękodziełem. I nic. Albo jestem bardzo wybredna, albo producenci po prostu mają inny gust, ale zupełnie nic nie było w stanie zainteresować mnie na tyle, żebym zdecydowała się wydać na to kilka stówek. Te poszukiwania uświadomiły mi, jak trudno jest znaleźć ładną, delikatną biżuterię bez żadnych udziwnień i niepotrzebnych świecidełek.

Ale pod choinką znalazłam coś, co przywróciło mi wiarę w to, że piękna biżuteria istnieje.


Naszyjnik z chmurami to dzieło Kasi Wojniak, założycielki marki Kavo Design.

„KAVO powstało z miłości do prostoty i z chęci nadawania biżuterii znaczenia. KAVO to proste geometryczne formy i dużo personalizacji”.

Projekty Kasi są tym, czego od tak dawna szukałam. Są proste, ale jednocześnie mają w sobie ukryte znaczenie, choć pewnie dla każdego inne. Ja swój naszyjnik dostałam od bliskiej osoby, ze słowami „nigdy nie przestawaj marzyć”! Teraz noszę go codziennie i kiedy spoglądam w lustro, zaraz zaczynam nucić sobie w głowie You may say I'm a dreamer, But I'm not the only one :)


Naszyjnik jest precyzyjnie wykonany z pozłacanego srebra i ma matowe wykończenie. W serii Kavo Design Nature znajduje się jeszcze kilka innych pięknych wzorów, a większość z nich można zamówić w wersji srebrnej luz pozłacanej, w formie naszyjnika lub pierścionka.

Jeśli szukacie biżuterii w tym stylu, serdecznie polecam wam zajrzeć do sklepu Kavo Design i trochę się pozachwycać :) Ja już mam ochotę na kolejne wzory, ale na razie zostanę przy moich chmurkach. Trzeba w końcu zostawić coś na przyszłoroczne świąteczne prezenty (od razu podpowiadam Mikołajowi, że te śnieżynki są piękne!).

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych: 
facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

15 najlepszych kosmetyków 2015 roku

$
0
0
Wszystko zaczęło się od wpisu 12 najlepszych kosmetyków 2012 roku. Rok i dwa lata później również opublikowałam listę produktów, które najbardziej mnie zachwyciły w ciągu poprzednich 12 miesięcy, wiec i tym razem z przyjemnością przygotowałam podobne zestawienie. Tak naprawdę w 2015 nie przetestowałam dużej liczby produktów, ale mimo wszystko udało mi się odkryć sporo fantastycznych perełek, a także na nowo polubić kilka kosmetyków, które już miałam w swoich zbiorach. Dziś prezentuję wam moją złotą piętnastkę!

Zacznę od produktu, który z pewnością można określić największym hitem kosmetyczny 2015 roku. Płynny kamuflaż CATRICE wszedł do sprzedaży pod koniec wakacji i szybko zaczął pojawiać się na blogach. Opinie były w zdecydowanej większości bardzo pozytywne, co spowodowało, że kupienie tego produktu w drogerii stało się nie lada wyzwaniem, bo rozchodził się jak świeże bułeczki tuż po dostawie. Przyznam, że sama właściwie nie używam już innych korektorów. Płynny kamuflaż świetnie sprawdza się u mnie zarówno do krycia cieni pod oczami, jak i niedoskonałości na twarzy. Ciemniejszego odcienia 020 używałam po wakacjach, a teraz króluje bardzo jasny 010.

Rimmel Lasting Finish w odcieniu 100 Ivory był zdecydowanie podkładem, po który sięgałam najczęściej w 2015 roku. We wpisie o moim codziennym makijażu wspomniałam, że nie jest to jednak ideał i chyba przestraszył się, że zamienię go na lepszy model, bo od tamtej chwili jakoś tak jeszcze lepiej u mnie wygląda. Mimo wszystko, jak widać po zużyciu, to są już jego ostatnie chwile. W 2016 na pewno przetestuję kilka nowych podkładów, ale jest bardzo prawdopodobne, że wrócę do tego produktu. Polecam go osobom z sucha skórą.

Do różu Annabelle Minerals mam sentyment, bo to właśnie ten produkt miałam na policzkach, kiedy spełniłam jedno ze swoich marzeń, jakim było znalezienie się na szczycie wieży Eiffela :) To był początek mojej przygody z kosmetykami mineralnymi, a trójeczce AB, którą wtedy miałam ze sobą, zrobiłam małą sesję fotograficzną właśnie w Paryżu. Korektor poszedł w odstawkę, kiedy odkryłam wspomniany już kamuflaż Catrice, podkładu używam raczej w cieplejszych miesiącach, ale róż Romantic jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych produktów do podkreślania policzków. Ma piękny, delikatny odcień, który nadaje twarzy prawdziwej świeżości. Spokojnie mogą po niego sięgnąć również osoby, które nie mają wprawy w nakładaniu różu, bo bardzo ciężko zrobić sobie nim krzywdę.

Grube kredki do powiek były w 2015 roku podstawą mojego makijażu oka. Uwielbiam to, jak fantastycznie wydobywają głębię nałożonych później cieni. Najczęściej sięgałam po któryś z trzech neutralnych odcieni: KIKO nr 25, NYX Yogurt lub Rimmel 020. Każda kredka jest inna i nie wyobrażam sobie zestawu do codziennego makijażu bez przynajmniej jednej z nich.

W ostatnich latach w moim makjażu oczu królowały palety cieni. Nie można jednak do końca życia w kółko sięgać po Naked 2 lub Naked 3, więc starałam się pamiętać też o moich pojedynczych cieniach. W ten sposób na nowo odkryłam cień CATRICE Liquid Metal w odcieniu 020 Gold n' Roses, który idealnie sprawdza się do prostego, szybkiego makijażu. Kiedy naprawdę się spieszę, po prostu nakładam go palcem na kredkę (patrz wyżej), do tego szybka kreska, tusz i oko jest gotowe :)

W ostatnich miesiącach równie często co po pojedynczy cień CATRICE sięgałam po małą paletkę tej samej marki. Ta trójeczka wygląda niepozornie i sama nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba. Cienie idealnie się ze sobą łączą i pięknie podkreślają oko. Idealna do codziennego makijażu.

2015 był rokiem wielkiego powrotu eyelinerów! Wszystko zaczęło się od pisaka Rimmel, dzięki któremu zdecydowanie poprawiłam wygląd mojej kreski, a w drugiej połowie roku odkryłam eyeliner w płynie CATRICE i już przy nim zostałam. Aktualnie jestem fanką mocnej kreski na oku i chyba jeszcze długo się to nie zmieni.

Nie mogło w tym zestawieniu zabraknąć prawdziwego hitu, czyli bazy pod tusz do rzęs. Essence naprawdę stanęło tym razem na wysokości zadania. Rzęsy są znacznie bardziej podkreślone i każdy tusz wygląda na nich lepiej. Zdecydowanie warto wypróbować ten produkt, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niską cenę.

Najtrudniej jest mi zawsze wybrać ulubione produkty do ust, bo to właśnie szminki i błyszczyki zmieniam najczęściej i czasem jest tak, że każdego dnia tygodnia sięgam po coś innego. W 2015 roku na wyróżnienie zasłużyły jednak błyszczyki (producent twierdzi nawet, że są to pomadki w płynie) CATRICE. Ta bardziej neutralna, 070 Better Make a Mauve, pasuje do codziennego, naturalnego makijażu. Najbardziej jednak polubiłam kolor 050 What-A-Melon, po który sięgałam wieczorami. Świetna pigmentacja, piękne odcienie, przyjemny zapach, odpowiednia konsystencja, łatwa aplikacja, przyzwoita trwałość. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić (no dobra, wyeliminowałabym ewentualnie te małe drobinki z odcienia 070).

W którymś z poprzednich zestawień zachwycałam się pierwszą wersja tego kremu BB. Potem producent postanowił zmienić formułę, ale na szczęście różnica jest niewielka. To wciąż mój ulubiony letni zamiennik cięższych podkładów.

Trzy kolejne produkty to zimowe niezbędniki, które pokochałam pod koniec roku. Z nimi będzie o wiele łatwiej przetrwać do wiosny! Krem do twarzy Pharmaceris T idealnie koi moja suchą skórę, która przeżywa teraz ciężkie chwile. Naprawdę nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Tubka 30 ml wystarczy akurat na jedną zimę i istnieje duże prawdopodobieństwo, że za rok wrócę do tego produktu. Kolejny raz nie zawiodłam się na kremach do twarzy tej marki!

Rozgrzewająca cynamonowa sól do kąpieli stóp Flos-Lek to mój stary ulubieniec, z którym znam się od wielu lat. Przypomniałam sobie o niej podczas robienia zakupów w drogerii internetowej i bez wahania wrzuciłam ją do wirtualnego koszyka. Wciąż powala fantastycznym, mocno cynamonowym zapachem, który uwielbiam! Moje stopy zawsze są zimne, więc w chłodne dni nie ma dla nich nic lepszego niż właśnie taka gorąca kąpiel.

Odżywcze serum SOS od Lirene to jeden z tych produktów, który pokochałam już od pierwszego użycia. W pewnym momencie zeszłego roku miałam spory problem ze skórą dłoni, która nagle zaczęła bardzo się przesuszać i pękać. Próbowałam różnych kremów i olejków, ale nic nie pomagało, aż w końcu przypadkiem trafiłam to serum. Tak naprawdę jest to produkt przeznaczony do ciała, a nie do dłoni, ale dzięki temu mamy w opakowaniu więcej produktu :) Jeśli tylko macie problemy z bardzo przesuszoną skórą, koniecznie go wypróbujcie, bo to prawdziwa drogeryjna perełka.

Przeglądam jeszcze raz moją listę i wygląda na to, że u mnie w tym roku wygrała marka CATRICE, której aż pięć produktów znalazło się w zestawieniu. Koniecznie dajcie znać, co u was sprawdziło się najlepiej w 2015 roku!

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych:
facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

Nowości CATRICE wiosna/lato 2016 – zapowiedź i pierwsze swatche

$
0
0
W moim makijażu królują ostatnio produkty CATRICE, o czym mogliście się przekonać, przeglądając opublikowane niedawno zestawienie 15 najlepszych kosmetyków 2015 roku. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się, jak ta marka się rozwinęła przez ostatnie lata. Początkowo traktowałam ją jako mniej interesującą, droższą siostrę essence i nie poświęcałam jej aż takiej uwagi. Chyba musiałam po prostu dorosnąć, bo przecież CATRICE jest skierowana do kobiet, które nie są już nastolatkami (w przeciwieństwie do cukierkowo-landrynkowej essence).

Każdego roku CATRICE zmienia część swojego asortymentu dwukrotnie – na początku roku na sezon wiosna/lato i w drugiej połowie na sezon jesień/zima. Oznacza to, że już niedługo część produktów zostanie wycofana, a ich miejsce zajmą nowości. Zdjęcia nowych produktów można już oglądać w sieci, tak samo jak pierwsze swatche, publikowane przez zagraniczne blogerki, które jak zwykle szybciej mają dostęp do nowości. Postanowiłam zebrać je, żeby ułatwić wam podjęcie decyzji, na co szczególnie będzie warto zwrócić w drogerii uwagę za kilka tygodni.

Najpierw zobaczcie filmik, w którym całkiem fajnie została przedstawiona część nowych produktów.

 Sand Nudes Eyeshadow Palette


Highlighting Eyeshadow
Tajemnicze produkty, których zdjęć nigdzie jeszcze nie ma. A szkoda, bo wyglądają ciekawie!

Absolute Eye Colour 970 Peachahontas

 3D Lash Multimizer Effect Mascara
Glam & Doll False Lashes Mascara

 Kohl Kajal 220 Grey-Z

Velvet Matt Smokey Eyes Pencil 040 Steel The Show

Smokey Matt Powder Liner

 Velvet Brow Powder Artist

Luminous Lips 150 Into The Maroon Lagoon, 160 Read Me A Cherrytale, 170 The Wizard Of Orchidz

Ultimate Colour 430 Hot 'n Spicy, 440 Hugs And Hibis-Kisses, 450 Legend'Berry

Ultimate Stay 160 Don't Worry Be Berry

 
 Luxury Lips Intensive Care Gloss

 Blush Artist Shading Palette

 High Glow Mineral Highlighting Powder 010 Light Infusion

Illuminating Blush 040 La Vie En Rose

Allround Contouring Palette


Prime And Fine Beautifying Primer Soft Focus Effect


Ultimate Nail Lacquer
Luxury Nudes
Produkty wyglądają całkiem fajnie, moim zdaniem najciekawsze są tym razem nowości do twarzy. Seria paletek z różami od razu przyciąga oko, mineralny rozświetlacz ma piękne wykończenie, a paletka do konturowania twarzy to coś całkiem nowego. Początkowo moją uwagę przykuł eyeliner w pudrze, ale chyba wolałabym, żeby był mocniejszy, bardziej czarny. Na pewno przyjrzę się też bliżej cieniom do brwi. Jak zwykle najmniej zainteresowały mnie produkty do paznokci, bo akurat za lakierami tej marki nie przepadam.

Dajcie znać, co was zainteresowało najbardziej. Jeśli traficie w sieci na kolejne zdjęcia, które mogłabym podlinkować, koniecznie dajcie znać.

Zapraszam do śledzenia mnie w mediach społecznościowych:
facebook | instagram | bloglovin | snapchat: martamardyla

CO WARTO WIEDZIEĆ PRZED ZAŁOŻENIEM APARATU ORTODONTYCZNEGO

$
0
0
Jestem już na półmetku mojej przygody z aparatem na zębach i myślę, że to właściwy moment, żeby zebrać przynajmniej część pytań, które dostaję na ten temat. Sama przed udaniem się do ortodonty przekopywałam internet w poszukiwaniu odpowiedzi, porad i różnych informacji. W końcu to nie taka prosta sprawa, zwłaszcza jeśli nie mamy w swoim otoczeniu nikogo, kto mógłby nam pomóc. Postanowiłam opublikować w formie wpisu moje odpowiedzi na otrzymane ostatnio pytania, jeśli  więc zastanawiacie się nad założeniem aparatu ortodontytcznego, na pewno znajdziecie tu coś dla siebie.

Czym kierowałaś się przy wyborze ortodonty?
Nie miałam nikogo znajomego, kto mógłby mi polecić konkretnego specjalistę, więc zdałam się na opinie znalezione w internecie. Poszłam na pierwszą wizytę do chwalonej ortodontki, a potem nigdy do niej nie wróciłam ;) Coś mi w niej nie pasowało, nie przekonywała mnie tym, co mówiła, miałam wrażenie, że nie słucha tego, co ja mam do powiedzenia. Minęło trochę czasu i umówiłam się na kolejną wizytę – do kogoś innego, ale też kierując się opiniami z sieci. Tym razem trafiłam dobrze.

Pamiętajcie, że jeśli nie jesteście przekonani do pierwszego ortodonty, do którego trafiliście, nie możecie się z nim dogadać albo po prostu nie jesteście przekonani do przedstawionego planu leczenia (to dotyczy zwłaszcza wyrywania zdrowych zębów), koniecznie idźcie na konsultację do kogoś innego.

Na jaki rodzaj aparatu się zdecydowałaś i dlaczego?
Mam aparat zwykły kryształowy. Od początku wiedziałam, że nie chcę mieć metalowego – po prostu bardziej podoba mi się wygląd przezroczystych zamków.

Moja ortodontka zaproponowała mi takie rozwiązania:
  • aparat metalowy,
  • aparat ceramiczno-metalowy,
  • aparat ceramiczny,
  • aparat kryształowo-metalowy,
  • aparat kryształowy.
Aparat metalowy jest najtańszy, a kryształowy najdroższy. Wszystkie działają tak samo, różnią się jedynie wyglądem. Aparat ceramiczny ma mleczny odcień, a kryształowy jest przezroczysty.

Innymi stosowanym w ortodoncji rodzajami aparatów są te samoligaturujące, jednak nie wiem na ich temat zbyt wiele, ponieważ nie miałam z nimi styczności. Wiem tylko, że przy takim aparacie nie nakłada się na zamki (to te elementy przyklejone do zębów) gumowych ligatur i wizyty odbywają się rzadziej, bo co około 2 miesiące, ale zwykle są droższe.

Ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na założenie aparatu?
W zależności od wady, rodzaju aparatu i miejsca zamieszkania koszt leczenia ortodontycznego wynosi, tak na moje oko, 5-10 tys. zł.

Obliczyłam, że u mnie wszystko powinno się zamknąć w 8 tys. zł, a kwota ta obejmuje:
  • plan leczenia (u mnie był bezpłatny),
  • wyciski, zdjęcie panoramiczne, zdjęcie cefalometryczne,
  • dwa pełne łuki kryształowe,
  • ekspander-bihelix,
  • wizyty co 4 tygodnie,
  • retainer po zdjęciu aparatu.
Dodam tylko, że moje leczenie odbywa się w Krakowie, wada nie była bardzo skomplikowana i nie musiałam wyrywać ósemek. Do kosztów nie wliczam leczenia dentystycznego przed założeniem aparatu.

Co Cię najbardziej zaskoczyło podczas noszenia aparatu?
Tutaj odpowiedź może być tylko jedna. Najbardziej byłam zaskoczona tym, że aparat nie powoduje bólu zębów. Byłam przygotowana na straszne przejścia związane z prawdziwym bólem zębów, a nic takiego nie miało miejsca. Jasne że czasem bardziej czuje się te zęby, zwłaszcza po podkręceniu łuku albo po założeniu nowych wyciągów (gumek rozciąganych w dalszych etapach leczenia między górą a dołem), ale nazwałabym to raczej zwiększoną wrażliwością lub dyskomfortem, na pewno nie bólem.

Jedyny prawdziwy ból związany z aparatem przeżyłam po założeniu dolnego łuku, kiedy moje dziąsła i policzki były tak poranione, że przez trzy tygodnie nie mogłam jeść. Ale to też było do przeżycia, a przy okazji schudłam kilka kilogramów ;)

Jak to jest z ósemkami? Koniecznie trzeba je usuwać?
Nie! Wszystko zależy od tego, ile mamy miejsca na zęby. Podczas leczenia ortodontycznego łuk jest poszerzany, m.in. przy pomocy noszonych na podniebieniu ekspanderów, i dzięki temu czasem nie trzeba usuwać żadnych zębów, nawet ósemek, ponieważ wszystkie się ostatecznie mieszczą. To pytanie było zresztą jednym z tych, które zadałam mojej ortodontce na pierwszej wizycie :)

Jest kilka rodzajów ekspanderów, ja nosiłam przez dwa miesiące wersję nazywaną Bihelixem. Nie było to najprzyjemniejsze, bo wiązało się z seplenieniem, ale też bez przesady, dało się przeżyć. Jedząc na mieście, musiałam tylko pamiętać, żeby nie zamawiać rzeczy takich jak spaghetti czy sałatki, ponieważ lubiły się one zawieszać na wewnętrznych drutach i trzeba było wtedy szybko lecieć do łazienki, żeby nie wydłubywać tego przy ludziach ;)

Jakiego jedzenia unikać?
Wspomniałam już, czego najlepiej unikać, nosząc ekspander. Przy metalowym aparacie tak naprawdę można jeść wszystko poza bardzo twardymi rzeczami (jabłka w całości, orzechy itp.), od których mogą odkleić się zamki. Nie jest wskazana też guma do żucia i inne klejące rzeczy, bo trudno je potem wydłubać ;) Przy aparatach kosmetycznych, czyli ceramicznym i kryształowym, nie powinno się poza tym jeść produktów barwiących, szczególnie curry i kurkumy, bo zmieniają one kolor ligatur z bezbarwnego na pomarańczowy. Sam aparat jest odporny na przebarwienia, więc jeśli mamy ogromną ochotę na curry, możemy je po prostu zjeść dzień czy dwa przed kolejną wizytą u ortodonty, który i tak zmieni nam gumki na nowe.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania związane z aparatem ortodontycznym, na które chcielibyście znać odpowiedź, zadawajcie je w komentarzach poniżej. Chętnie podzielę się tą wiedzą, którą zebrałam przez ostatnie miesiące. Jestem pewna, że sporo moich czytelników również będzie mogło pomóc. Pytajcie!
Viewing all 71 articles
Browse latest View live